niedziela, 6 grudnia 2015

Rozdział 19

Zdecydowanie lepiej szedł mi trening. Gdy tylko Justin zerkał w moją stronę od razu zaczynałam czuć jak w brzuchu motyle rozkładając skrzydła.
Rozłóż swe płatki, kwiecie
Bam! Róża pięknie rozwinęła swe czerwone płatki. Ogród Oracle był teraz jeszcze bardziej kolorowy niż przedtem.
- Eli, mam dla Ciebie zadanie kończące Twój trening. - Wyrocznia gestem wskazała bym do niej podeszła. Kucała przyglądając się czemuś.
Gdy zbliżyłam się, ujrzałam martwego wróbla, leżącego z zamkniętymi oczami. Pomijając fakt, że co on kurna tutaj robił pod ziemią to czemu nie żyje?
Wolałam nie myśleć, że Oracle go specjalnie zabiła.
- No to do roboty.
Zamknęłam oczy, szukając w otoczeniu tej właściwej duszy. Gdy ją odnalazłam a raczej poczułam, pomyślałam intensywnie nad słowami. Było tak, że słowa, które miały ożywić martwe ciało same przychodziły mi do głowy. Tak jakbym wiedziała to od zawsze.
Rozłóż skrzydła, ptaku i zwiedź nieznane Ci zakątki świata.
Ptak otworzył oczy. Spokojnie podniósł się i rozkładając skrzydła, wzbił się w powietrze.
Oracle pogratulowała mi, a ja uśmiechnęłam się z dumą.
- Jesteś już gotowa, aby pójść do Pustki. Opanowałaś uzdrawianie co za tym idzie masz otwarty umysł na zaklęcia. - Pokazała mi kciuk skierowany w górę, a ja go odwzajemniłam. - Musisz jeszcze się zamaskować. Zwłaszcza Twoje oko. Załóż jakieś soczewki, czerwone lepiej i coś co może zakryć Ci twarz.
- Coś się wymyśli. - Do rozmowy włączył się Justin, mierzwiąc mi włosy. - Musimy wracać, Eli.
- Wiem. - Rzekłam, potakując. Nie ma czasu do stracenia.
- Elizabeth, zanim pójdziesz, weź to i nie zdejmuj. - Podała mi naszyjnik.
Bez przyjrzenia się mu, włożyłam podarunek do kieszeni.
- Dziękuję, Oracle.

*   *   *

Tak jak myślałam. Moja mama miała soczewki w swoich rzeczach. Kiedyś je kupiła, ale szybko o nich zapomniała. Były one koloru rażącego płomienia. Idealne do mojego przebrania.
Ubrałam się w czarne wytarte jeansy i czerwoną bokserkę. Na ramiona zarzuciłam ciemną ramoneskę. Justin przyglądał mi się z zainteresowaniem. Westchnąwszy podeszłam do lustra, trzymając w dłoni dwie soczewki.
Po półgodzinach mordowaniu się z nimi, moje załzawione oczy były przyozdobione pomarańczowymi źrenicami.
Przypomniało mi się o wisiorku od Oracle i od razu go wyjęłam. Był to błękitny, podłużny kryształ na czarnym rzemyku. Gdy go dotknęłam poczułam delikatne mrowienie na palcu. Nie wiedziałam czemu mi go ofiarowała, ale postanowiłam dotrzymać złożonej przeze mnie obietnicy i założyłam go. Kryształ ukryłam pod bluzką. Chłodny minerał złączył się w kontakcie z moją ciepłą skórą.
- Ładny naszyjnik, ale po co Ci go dała? - Spytał Justin, podchodząc do mnie.
Wzruszyłam ramionami. Założywszy czarne trampki owinęłam szyję grubą chustą. Włosy związałam niedbale w koka, którego okryłam pod czapką.
- Wyglądasz jak bezdomny. - Skomentował chłopak, patrząc na mnie skrzywiony.
- I kto mówi...
Był podobnie ubrany, ale w przeciwieństwie do mnie, nie musiał się męczyć z ukrywaniem twarzy jak ja.
Wreszcie byliśmy gotowi do wyruszenia. Skoro Matt z łatwością mógł trafić do Ultimo Itinere to ja też mogę! Złapałam dłoń Justina i ze skupieniem poszłam w ślady Śmierci.
- Chcę przenieść się do Ultimo Itinere!
- Avada Kadavra!
- Po cholerę to krzyczysz?!
Ciemność otoczyła nas swoimi ramionami, dusząc swoją ślepotą. Tylko ręka Justina mówiła mi o jego obecności, nie mogłam go dostrzec. Wyostrzyłam wszystkie zmysły i usłyszałam nierówny oddech chłopaka. Ścisnęłam jego dłoń, a on to odwzajemnił.
Przestrzeń rozświetliło jasne światło i znów ujrzałam długi korytarz podzielony na Pustkę i Reinkarnację. W ciszy pozwoliłam Justinowi na chwilę zaskoczenia i fascynacji tym niecodziennym widokiem.
- O co Ci chodziło z tym "Avada Kadavra"? To nie Harry Potter...
- Byłoby zabawnie, gdyby Snape nas wpuścił. - Zaśmiał się, a ja strzeliłam face palm'a.
- Dobra, skupmy się. Musimy iść.
Przekroczyłam granicę Ultimo Itinere i Pustki. Lodowate uczucie postawiło mi włosy na karku, aż się wzdrygnęłam. Co to za nieprzyjemne wrażenie, które związało mnie od środka? Justin poczuł dokładnie to samo. Oboje przełknęliśmy głośno ślinę i ruszyliśmy dalej.
Światło korytarza znikało za nami. Pomieszczenia rozświetlały palące się płomienia. Wszystko było ciemne, martwe i zniszczone. Każdy krok zbliżał mnie do czegoś czego bałam się najbardziej. Czasami miałam wrażenie, że słyszę stłumione krzyki gdzieś z oddali, ale starałam się to ignorować.
Twarz Justina dziwnie pobladła i była taka jakaś niewyraźna, jakby przemęczona. Gdy go lekko szturchnęłam on o mało nie stracił równowagi. Przytrzymałam go za rękę.
- Wszystko w porządku?
- Czuję się trochę osłabiony, ale nie zwracaj na to uwagi. - Rzekł, uśmiechając się lekko.
Może to był zły pomysł, że go tutaj zabrałam? Szliśmy w same serce Pustki. Otaczająca nas atmosfera mogła źle na niego wpływać. W końcu był tylko człowiekiem.
Tylko
Człowiekiem
Ja też byłam kiedyś tylko człowiekiem, ale nad moim losem zachmurzyło się i w każdym momencie burza mogła zniszczyć wszystko.
Zatem, co mam robić? Nie chcę umierać, ale też nie mogę przestać myśleć o tym, kim się stałam. To za bardzo boli.
- Hej, Wy tam!
Oboje z Justinem z bijącym szybko sercem spojrzeliśmy za siebie. Z daleka zobaczyłam biegnącego do nas mężczyznę odzianego w ciemną zbroję, tego samego którego widziałam na zebraniu Stworzycieli Świata.
- Kim jesteście?
Stanął naprzeciw nas, lustrując groźnym spojrzeniem naszą dwójkę. Spuściłam lekko głowę, zatapiając połowę twarzy w miękkiej chuście.
- Mamy sprawę do Lucifera. - Mruknęłam lodowatym tonem.
Strażnik zerknął na mnie podejrzliwie.
- To czemu jesteście tutaj? Wejście jest gdzie indziej.
Ugryzłam się w wargę tak mocno, że aż poczułam w ustach krew.
- Jesteśmy tu dopiero od niedawna i często tędy nie przechodzimy. Lucifer powiedział, że możemy tędy chodzić.
- Doprawdy? Ja słyszałem, że mam nikogo tędy nie przepuszczać.
W jego dłoni błysnęło ostrze, a ja zacisnęłam dłonie w pieści gotowa na atak.
Nagle Justin podszedł do strażnika i klepnął go lekko w ramię.
- Spoko brachu, Lucifer miał do nas specjalną prośbę i kazał nam przybyć. Tym przejściem było szybciej, więc dlatego tu jesteśmy. Wpuść nas a my mu nic nie powiemy, że zagiąłeś zasady, okej?
Zapadła grobowa cisza. Justin z poważnym spojrzeniem i przekonaniem na twarzy wpatrywał się w strażnika, który mierzył go wzrokiem. Wreszcie mężczyzna dał za wygraną i burknął z niesmakiem:
- Idźcie cały czas przed siebie. Na końcu drogi jest para drzwi/ Poczekacie na Lucifera w pokoju po lewej. Do prawych macie nie wchodzić, jasne?
Oboje skinęliśmy głowami. Prędko stamtąd zniknęliśmy, bojąc się, że strażnik mógłby się rozmyślić.
Oddaliwszy się na bezpieczną odległość zagadałam do Justina:
- Jak Ty to zrobiłeś? Przekonałeś go! Eh, Justin?
Był cały blady, a na twarzy malowała się panika. Jak mantrę pod nosem powtarzał, że mogliśmy zginąć. Zaśmiałam się z ulgą.
Gdy doszliśmy do końca ujrzałam dwoje drzwi.
- Które to miały być? Hmm... chyba lewe, ale ja wolę prawe. - Powiedział z udawaną nonszalancją, a ja zachichotałam.
Otworzywszy prawe drzwi oniemiałam z wrażenia. Stałam przed ogromną salą. Wszystko oświetlało dwa żyrandole i duży żar bijący od komina. Wszędzie stały stoliki, a przy nich siedzieli ludzi i duchy. Wokół panował gwar i hałas. Wszędzie było słychać głośne rozmowy, wrzaski i śmiechy. Więc tak się zabawiają w Pustce, pomyślałam ze zdegustowaniem.
Z daleka zobaczyłam kolejne drzwi. Czułam, że im dalej będę brnęła tym szybciej odnajdę Olivię. Pociągnęłam Justina za rękaw i wskazałam podbródkiem przed siebie a on skinął głową. Po cichu przemykaliśmy miedzy ludźmi. Kilka osób dźgnęło mnie przypadkiem a ja syczałam z bólu. Odwróciwszy, zorientowałam się, że nie ma ze mną Justina. Ogarnęła mnie panika i zaczęłam się rozglądać dookoła. Zawracając wpadłam na kogoś o mało nie upadając.
- Sorki.
Nieznajomy chwycił mnie silnie za ramie i potrząsnął.
- Uważaj smarkulo jak łazisz.
Podniosłam wzrok i umilkłam z zaskoczenia. Przede mną stał Matt ze szklanką w dłoni i jej zawartością na bluzce. Jego wzrok próbował mnie spalić.
- Hę? Mowę Ci odjęło?! Mam Cię nauczyć jak się chodzi?!
Jego dłoń coraz bardziej zaciskała się na moim ramieniu. Coś mi przeskoczyło w środku a ja pisnęłam.
- Matt, puść mnie!
Zaskoczony zerknął na moje oczy.
Ups, ale wtopa.
Pochylił się w moją stronę i szepnął, że ledwo go usłyszałam:
- Eli, to Ty?
Skinęłam lekko głową a on puścił mnie.
- Co Ty do cholery tu robisz?
- Przyszłam po Olivię, Matt. Nie próbuj mnie zatrzymać.
- Nie próbuję... I tak już za późno. - Burknął, wzrokiem lustrując moją twarz. - Jesteś sama?
- Nie. Zgubiłam Justina w tłumie.
- Co ja? - Jakby z ziemi wyrósł przede mną chłopak, a ja odskoczyłam z przerażeniem.
- Kurde, nie strasz tak mnie! - Wyskoczyłam z pretensjami, a on tylko wzruszył ramionami.
Matt rozejrzał się dookoła i popchnął nas lekko w stronę drzwi na końcu pomieszczenia. Powoli szliśmy tam, unikając podejrzanych zerknięć w naszą stronę.
Przeciskając się przez tłum, dobrnęliśmy do przejścia. Uchyliliśmy się i szybko do środka weszliśmy. Usłyszałam za sobą strażnika, który głośno wrzasnął, że wśród nas jest dwóch oszustów.
Rychło w czas, pomyślałam i zamknęłam drzwi.
Odwróciwszy się zobaczyłam długi korytarz oświetlany pochodniami. Po bokach rzędami ciągnęły się pomieszczenia za zamkniętymi kratami. Do moich uszów dobiegły jęki i powarkiwania.
Matt delikatnie skinął głową, oznajmiając, że musimy iść. Jako pierwszy ruszył przed siebie. Gdy minął pierwszą celę nagle zza krat wyłoniło się morze rąk, które próbowało dosięgnąć chłopaka. Towarzyszyły przy tym wrzaski pełne nienawiści i bólu. Z przestrachem cofnęłam się, wpadając na Justina. Złapał mnie za rękę i ze zniesmaczoną miną ruszył za Mattem. Uwięzieni ludzie przyciskali ciało do krat i machali jak opętani kościstymi rękoma.
Poczułam ucisk na nogawce i zapiszczałam, gdy coś za nią szarpnęło. Blady i niski starzec próbował przyciągnąć mnie do siebie. Matt odwrócił się w mgnieniu oka i jednym ruchem sztyletu odciął rękę od jego właściciela. Rozległ się wrzask, który zabrzęczał mi w uszach. Kończyna upadła na ziemię, a krew okrążyła ją w kałuży.
- Rusz się. - Matt z groźnym spojrzeniem popchnął mnie do przodu.
Przełykając głośno ślinę zrobiłam to co kazał. Tym razem z większą ostrożnością.
- Tu jest Olivia? - Spytałam, rozglądając się za nią w nadziei.
- Nie. Tu trzymając grzeszników. Ją pewnie trzymają w osobnej komnacie. - Odparł, odpychając od siebie wyciągnięte dłonie.
- Czym zgrzeszyli? - Zapytał Justin, przyspieszając by zrównać się krokiem z Mattem.
- Im głębiej wchodzimy, tym gorzej. Złodzieje, mordercy, gwałciciele, terroryści... Jest ich tysiące. Zaraz gdzieś powinny być drzwi, które nas stąd wyprowadzą, ale szczerze przyznam, że bardzo rzadko tu bywam. - Wytłumaczył, marszcząc brwi.
- Skoro w Pustce umierają dusze to czemu oni żyją?
- Czekają na egzekucję.
Nie odezwałam się. Ta odpowiedź sprawiła, że moją ciekawość zburzyła jej granica. Dalej szliśmy w ciszy. Myślałam, że to trwa już wieki. Korytarz rąk się nie kończył.
Nagle grobową ciszę rozdarł głośny dzwon.
wtedy poczułam adrenalinę płynącą w żyłach.
- Jasna cholera... - Zaklął Matt.
Odwróciliśmy się jednocześnie. Kilka pobrzękiwań i klatki otworzyły się po kolei.
- Na co czekacie?! Uciekajcie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz