niedziela, 6 grudnia 2015

Rozdział 13

Bardzo szybko nastał kolejny dzień wraz z niepokojącym wieczorem. Dzisiaj wiał wyjątkowo silny wiatr i delikatnie kropiło. Nadal miałam wrażenie, że zostanie w domu jest bezpieczniejsze, ale nie mogłam stchórzyć. Liczyłam na to, iż dowiem się w jaki sposób moja rola w byciu Ukojeniem ma wpływ na życie ludzi.
Olivia i Justin wysłali mi wiadomość, że czekają już w kawiarni, tymczasem do wyjścia zostało pół godziny. Przygryzając wargę, ruszyła na górę wziąć bluzę z kapturem i ciemne jeansy. Przeczytałam tekst, który nam zadali oraz  napisałam z niego notatkę.
Wysłałam wiadomość do Justina i Olivii, że wychodzę.
Założyłam kaptur i wyruszyłam.
Ulice były przesłonięte ciemnością. Latarnie nie działały coś utrudniało mi dojście do celu. Jedyne światło dawał księżyc, mrocznie jaśniejący na niebie. Już z daleka widziałam, że cmentarz jest opustoszały. Żadnej żywej ani martwej duszy. Matt już tam czekał. Przeszłam przez trawnik i otworzyłam bramę, która zaskrzypiała przeraźliwie.
-Witaj, Eli.
W ciemnościach ujrzałam dwie krwisto-czerwone tęczówki. Zmrużyłam oczy, próbując dostrzec jego twarz. Z pomocą pospieszyła mi latarka w komórce. Chłopak miał na sobie brązowy płaszcz, czapkę i trampki. Uśmiechnął się do mnie, ukazując rząd białych zębów.
- Siema. - Odparłam z niechęcią.
Schowałam zimne dłonie do kieszeni spodni. Zawiał chłodny wiatr, który zmierzwił ciemne włosy Matta.
- O czym chciałeś pogadać? - spytałam obserwując czubek swoich adidasów.
Czułam się jak jakaś dresiara, która wyszła zdemolować nagrobki i zapalić.
Chłopak usiadł na niskiej płycie betonu bez cienia szacunku dla tego kto tu spoczywał. Zacisnęłam zęby ze złości, ale powstrzymałam się przed zwróceniem mu uwagi.
- Chcę wyjaśnić parę rzeczy. - zaczął zakładając ręce na piersi. - Pierwsza. Mało mnie obchodzisz. Generalnie mam Cię w dupie i szczerze wątpię, że będzie z Ciebie jakikolwiek pożytek.
Przynajmniej wiem jak miło rozmowa się potoczy, pomyślałam obdarzając go zawistnym spojrzeniem.
- Po drugie. Mam w nosie to, że mogę umrzeć. Ba, byłoby to na korzyść dla mnie!
Osłupiałam. Nagle poczułam jeszcze większe przerażenie niż dotychczas.
- Mam rozumieć, że od dzisiaj śmierć nas obu jest moim problemem? Jak możesz być tak obojętny na to co nam zrobili?! - Podniosłam  głos, gdyby stał blisko z pewnością bym mu przyłożyła.
Nagle wstał i podszedł do mnie. Chwycił za przód mojej bluzy i brutalnie podciągnął do góry.
- Wisi mi to wszystko. Rodzice przepili dom, a zamiast wziąć się do roboty to mnie porzucili. Mieszkałem dotąd u mojej znajomej, która okazała się najzwyklejszą zbyt podnieconą larwą. Aktualnie mieszkam w wynajmowanym mieszkaniu gdzie roi się od grzybów. - Na chwilę zamilkł, zaciskając pięść. - Zażywałem narkotyki, tabletki, próbowałem popełnić samobójstwo. Jak myślisz, gdzie w moim życiu jest sens? Co mi zostało niż zdechnąć do jasnej cholery?! - wrzasnął, a mi aż zadzwoniło nieprzyjemnie w uszach.
Spuściłam wzrok. Położyłam dłoń na jego ręce. Poczułam na skórze gryzący materiał płaszcza.
- Wszystko jest lepsze od śmierci. - powiedziałam. - masz tyle wyborów, możesz spróbować zmienić los, naprawić błędy. Samobójstwo to nic innego niż stchórzenie. Boisz się. Nie widzisz tego? - Przy ostatnim zdaniu głos mi się załamał. Po policzku popłynęły łzy.
Poluzował uścisk a ja oderwałam się od niego. Wzięłam głęboki wdech i zakasłałam.
- Nie zrozumiesz tego co czuję. - Odparł z beznamiętnym wyrazem twarzy.
Wytarłam rękawem wilgotne  policzki. Może nigdy nie przeżyłam tego samego co on, ale wiedziałam, że im  wcześniej się poddasz tym więcej stracisz.
- Chcę Ci wytłumaczyć kilka jasnych rzeczy, na które masz zwracać uwagę lub omijać myślami. - spojrzałam na niego. - jesteśmy wrogami, nasi i Wasi podwładni nawzajem próbują nas dopaść.
- To znaczy?
Kopnął jakiś kamyk a on poturlał się po betonowej drodze.
- To znaczy, że Ciebie mogą zaatakować moi podwładni a  mnie Twoi. - uniosłam brwi do góry. - nic na to nie jesteśmy w stanie poradzić. Tak od wieku wieków było i będzie. Radzę Ci uważać na takich ludzi.
- Miodzio. - odparłam ironicznie. - coś jeszcze ciekawego nas czeka?
- Posiadamy nadzwyczajną moc kontrolowania umysłów ludzi. Ludzi, nie duchów. - uprzedził od razu nim zdążyłam zapytać. - Ja jestem tym który przyczynia innych do zbrodni. Dziwnym trafem opanowałem to od początku. Wystarczy mała niepewna iskra aby zapalił się ogień. Ty jesteś od tego by go ugasić.
- To ja również potrafię kontrolować umysły ludzi? - spytałam z zaciekawieniem. Poczułam się dumnie z myślą , że mam szansę uratować kogoś.
- O ile nie robisz tego dla własnych zachcianek. Tu jednak dochodzimy do ważnego punktu. Istnieje coś takiego jak wyrocznia. To taka zrzędliwa i stara baba, która posiada ogromną wiedzę oraz kontroluje równowagę naszego wszechświata. Deus powiedział, że masz do niej iść aby nabrać mocy do roli bycia Ukojeniem.
Wyrocznia...
Z pewnością do niej zajrzę. Mam szansę pokazania na co mnie stać, muszę się z nią zobaczyć.
- Gdzie ona jest?
- Pod ziemią. - Odparł krótko i zwięźle. Niczego nie ogarnęłam z odpowiedzi, więc dodał zaraz: - Musisz wypowiedzieć "Aperta Oracle". W oka mgnieniu się tam znajdziesz. Uprzedzę, że możesz używać tego zaklęcia, gdy masz bardzo ważny ku temu powód. W przeciwnym razie nic się nie wydarzy. Rozumiesz?
Pokiwałam głową. Zastanawiało mnie jaką osobą jest Wyrocznia. Musiała być niezwykle zapracowaną osobą i nie spotykała się z byle kim. Muszę koniecznie odwiedzić ją.
- Kontrola umysłów to nie jedyna nasza umiejętność, ale więcej opowie Ci wyrocznie. Jednak musisz wiedzieć ważną rzecz. Przy używaniu mocy musisz być pewna tego co robisz. Jeden cień wątpliwości lub obawy a Twoja moc na nic Ci się nie przyda.
Super, pomyślałam.
Odwaga i wiara w siebie to dwie jedyne cechy, których nie posiadałam. Jeśli to było powodem dla którego nie uratowałam wtedy tych ludzi to miałam ochotę usiąść i poużalać się nad sobą.
- Łatwo Ci mówić, Ty nie masz z tym problemów. - Mruknęłam.
Twarz Matta przybrała groźny wyraz. Atmosfera nagle zrobiła się niezwykle napięta, że aż poczułam ciarki.
- Uważasz, że zabijanie ludzi sprawia mi przyjemność?
- Nie, nie to miałam na myśli. - Poprawiłam się panicznie.
Uśmiechnął się zawiadacko.
- No to dobrze.
Po cholerę mnie tak straszyłeś?, pomyślałam zdegustowana.
Usłyszałam szelest i szybkie kroki. Odwróciłam się gwałtownie, lecz nikogo nie zobaczyłam. Mimo to, nadal wyczuwałam czyjąś obecność. Matt zabluźnił cicho i chwycił mnie za rękę niespodziewanie, ruszając biegiem a ja, potykając się zmuszona za nim. Pobiegliśmy w stronę białej altanki. Minęliśmy ją i schowaliśmy się za nią w zaroślach, miedzy niską i zardzewiałą barierką. Za nami usłyszałam krzyki i pojękiwanie. Serce zaraz miało mi rozwalić żebra.
- Co jest? Czemu biegniemy? - Wydyszałam w przerwie między oddechem.
- Cicho, przymknij się na chwilę.
Bez ostrzeżenia chwycił mnie pod biodra i przerzucił przez niską bramę. Wylądowałam twardo na ziemi lekko tracąc równowagę.
 - Uciekaj, Oni chcą Ciebie. Ja ich zatrzymam. - Już chciał odejść, ale zatrzymałam go pytaniem.
- "Oni" to znaczy kto?
Ktoś zerwał się do biegu, a zaraz po nim kilka innych nieznajomych. Było słychać coraz głośniej tupanie ciężkich butów o podłoże.
- Moi podwładni. - Zdążył odpowiedzieć nim nagle jakaś ręka wynurzyła się, łapiąc mnie za moją dłoń.
Pociągnął tak gwałtownie, że przycisnął mnie do zimnej bramki. Zaczęłam krzyczeć, próbując wyrwać się z jego uścisku, który coraz bardziej wstrzymywał mi przepływ krwi w nadgarstku. Matt wziął grubą gałąź i uderzył napastnika w tył głowy. Puszczając mnie, osunął się w gęstwinę zarośli z cichym jękiem. Moja dłoń pulsowała wściekle.
- Uciekaj, idiotko! - Wrzasnął Matta, widząc, że zbliżają się kolejni.
Bez zastanowienia zaczęłam biec. Kaptur zjechał mi z głowy, ale szybko go poprawiła. Nie powinnam było zostawiać Matta. Jednak nie potrafiłam mu pomóc, mogłam być tylko przeszkodą, a może część wrogów zostawi go i pobiegnie za mną.
Stanęłam. A co z Olivią i Justinem?! Zapomniała, że przecież czekają na mnie cierpliwie w kawiarni, ale jak miałam tam wrócić?
Musiałabym przejść obok cmentarza, a to mija się z celem i jest pozbawione zdrowego rozsadku.
Postanowiłam pójść na około, między budynkami. Jednak nie przewidziałam tego, że przez te egipskie ciemności...
Zgubię się.
Błądziłam tak ciasnymi uliczkami, nie wiedząc gdzie dokładnie mam skręcić. Wytężyłam słuch, słysząc coś na wzór kroków. Stanęłam wzdłuż ściany i kucając. Ukryłam się między dwoma śmietnikami. Z daleka zobaczyłam idących dwóch mężczyzn. Obaj dosyć napakowani i o groźnej postawie. Musieli być podwładnymi Matta. Wnioskowałam po tym, że mieli bardzo bladą cerę i obręcz oplatająca ich kończyny i szyję.
Serce jak po zastrzyku adrenaliny zabiło mocno, w momencie gdy zbliżyli się do mojej kryjówki. Wstrzymałam oddech. Jeden z nich zatrzymał się. Szum krwi w uszach zagłuszył mi serce. Pozostałam w bezruchu, modląc się w głębi duszy, żeby mnie nie zauważył.
Mężczyzna poprawił tylko koszulę, która lekko się przekręciła i ruszył dalej. Zaczęli zdecydowanym krokiem się ode mnie oddalać, więc zaczęłam przywracać oddech do normalnego stanu.
Mój Boże. Jeśli oni byli tutaj to co z Mattem?
Nie, nie, nie. Odgoniłam niepokojące myśli. Serce mi biło to znaczy, że z nim wszystko porządku. Został tam sam, walcząc ze swoimi podwładnymi co prawda, ale jest silny. Wierzę w to.
Jednak zaskoczyło mnie to, że uratował mi życie. Myślałam, że nic dla niego nie znaczę i ma mnie w dupie. Ale najwyraźniej tak wcale nie myślał. Ucieszyłam się. Moze nie jest taki gburem za jakiego na początku się podawał.
Gdy tak zawiesiłam się w moich myślach przez przypadek trąciłam kubeł na śmieci. Pech chciał, że był pusty prawdopodobnie i dlatego z brzdękiem zakołysał się, a następnie upadł powodując głośny łomot. Mężczyźni odwrócili się natychmiast niczym czujne zwierzęta. Zmierzyli mnie wzrokiem, a w ich oczach zabłysła iskra. Nie zdążyli zareagować, gdy wybiegłam i zaczęłam uciekać.
Biegłam ile sił w nogach, żeby tylko mnie nie dogonili. Słyszałam cały czas za sobą szybkie kroki oraz nawoływania i przekleństwa.
Niech ktoś mi pomoże, pomyślałam z paniką.
Wynurzyłam się nareszcie z ciasnej uliczki. Z daleka ujrzałam światła i kolejne bloki. Może tam uda mi się ich zgubić. Nadzieja prysła niczym bańka, gdy nagle potknęłam się o coś twardego i runęłam na twardą ziemię. Po skroni spłynęła mi strużka krwi. Zajęczałam z bólu, próbując powstrzymać łzy. Czemu zawsze muszę się o coś potknąć do cholery?
- Pomóżcie. - Szepnęłam błagalnie.
Jeden z goniących mnie mężczyzn chwycił za moja włosy i podciągnął do góry. Zaczęłam się wyrywać, ale czułam, że nie mam żadnych szans ze starcie z nimi.
- Mam ją! - Wydarł się, a zaraz potem przybiegł do niego towarzysz z triumfem na twarzy.
- Puszczajcie! - Krzyczałam. Łzy płynęły mi po policzkach z bólu i bezsilności.
Machałam desperacko rękoma, próbując uderzyć jednego z nich. Wierzgałam się i kopałam jak dzikie zwierzę.
- Uspokój się!
Mężczyzna objął mnie mocno wraz z rękoma i podniósł do góry, obezwładniając moje ciało. Napiął ramiona tak, że z trudem mogłam oddychać. Zaczęłam krzyczeć z nadzieją, że ktoś mnie usłyszy, ale to na nic. Nagle wpadły mi do głowy słowa Matta:
"(...)Możesz używać tego zaklęcia, gdy masz bardzo ważny ku temu powód(...)"
Zaklęcie! Wyrocznia!
Nabrałam powietrze w płuca ile tylko potrafiłam, jednak nim zdążyłam wypowiedzieć słowa mężczyzna zakrył mi dłonią usta. Znowu zaczęłam się wiercić i próbować wydostać choć jedną rękę, ale nie mogłam.
Pomocy, błagałam w myślach...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz