Coraz bardziej traciła
siły. Wierzganie się męczyło mnie, a każda część ciała pulsowała bólem.
Zdana na łaskę dwóch mężczyzn, którzy zaczęli iść w nieznanym mi
kierunku. Nie mogłam wołać o pomoc ani uciec. Łzy popłynęły mi po
policzkach z bezsilności. Zamknęłam oczy, poddając się. Zaczęłam myśleć o
Justinie i Olivii. Miałam nadzieję, że nic im nie jest. Może siedzieli w
kawiarni i czekali na mnie. Co jeśli już nigdy nie miałam do nich
wrócić?
A co z Mattem? Czy udało mu się uciec? Skoro ja żyję to on również. Gdybym mogła odetchnęłabym z ulgą.
Dlaczego się o niego tak
martwię? Przecież powiedział mi tyle przykrości. Chociaż, gdyby miał to
w dupie to nie ryzykowałby życiem, żeby mnie uratować. Może jednak
gdybyśmy się poznali to polubilibyśmy siebie nawzajem. Nie chciałam
sobie robić wrogów a Matt, mimo tego, że stał po stronie Lucifera to
wydawał się być fajny. Wiedziałam, że to niemożliwe ale w głębi duszy
wołałam go o ratunek. Matt, proszę, pomóż mi, pomyślałam. W mojej głowie
zapanowała pustka, a zaraz potem odezwał się głos:
"Elizabeth".
Rozległ się huk i jeden z
mężczyzn padł na ziemię. Ten który mnie trzymał zaczął biec, uciekając
desperacko. Kolejny strzał trafił go w głowę. Upadł przygniatając mnie
swoim ciałem. Ostatnimi resztkami wyczołgałam się spod niego. Gdy
podniosłam się zobaczyłam, że ciała nagle zniknęły. Co się z nimi stało?
Nie miałam zielonego pojęcia.
- Elizabeth, w porządku?
Odwróciłam się i ujrzała Matta z czarną bronią. Schował ją do kieszeni spodni i podszedł do mnie.
- Jesteś ranna... - Zaczął.
Jego szczupłe palce podniosły moją czarną grzywkę ukazując zdartą skórę na skroni, z której powoli sączyła się krew.
- Przepraszam, że Cię naraziłem na niebezpieczeństwo.
Wytarł kciukiem strużkę
czerwonej krwi. Wplótł dłoń w moje włosy i przytulił mnie z troską.
Osłupiałam. Jego gest zaskoczył całkowicie moją osobę. Po tym wydarzeniu
poczułam się tak bezpiecznie. Nic mi już nie groziło, póki tu był ze
mną. Schowałam twarz w jego ciepłym płaszczu.
- Dziękuję, że mnie uratowałeś.
- Nie powinien tego robić. - Odparł twardo. - Uważałem Cię za bezużyteczną łamagę, która widzi tylko czubek własnego nosa.
Psujesz atmosferę, pomyślałam zdegustowana.
- Jednak...
przypomniałaś mi coś ważnego. Nie mogę się poddać. Muszę zapomnieć o
przeszłości i żyć teraźniejszością. - Powiedział i delikatnie się
uśmiechnął.
Pierwszy raz ujrzałam jego szczery uśmiech, który nie przyprawiał mnie o dreszcze.
Poczuwszy zawroty głowy,
zaczęłam się osuwać w jego ramiona na ziemię. Matt widząc to, wziął
mnie na ręce. Lekko zakłopotana spuściłam głowę, rumieniąc się.
- Jednak co do Twojej
wytrzymałości nie jestem pewien... - Dodał ironicznie, a ja odburknęłam,
żeby się walił. - Mam Cię odprowadzić, łamago?
- Sama sobie poradzę.
Jestem dużą dziewczynką. - Odrzekłam, unosząc dumnie podbródek. - Moi
przyjaciele czekają na mnie w kawiarni.
- A co z raną?
- Już nie boli. - Skłamała.
Matt westchnął, kręcąc
głową. Uśmiechnęłam się tryumfalnie, wiedząc, że nie uda mu się wygrać
tej dyskusji. Zaczął iść wolnym krokiem, zawracając w kierunku
cmentarza.
- To przemyj ją chociaż wodą, bo wyglądasz jak ofiara wypadku samochodowego.
- Bardzo śmieszne. -
Powiedziała z nieskrywaną ironią w głosie. Czasami odczuwała ochotę
przyłożenia mu za taki czarny humor. Broń którą nosił ze sobą zaczęła ją
uwierać w plecy. - Skąd wziąłeś pistolet?
- Lucifer mi ją dał. Jeśli jakiś podwładny odwali numer mam go zastrzelić.
- Oooo na Ciebie też to działa?
Zacisnął usta w prostą linię, patrząc na mnie beznamiętnym wzrokiem a ja się zaśmiałam.
- Zaraz, oni są martwi przecież...
- Owszem, ale nadal odczuwają ból. Jak dostaną kulką w łeb to po chwili znikają i pojawiają się w Pustce tam gdzie ich miejsce.
To wiele wyjaśnia, pomyślałam, przewracając oczami.
Nim się obejrzałam
dotarliśmy do kawiarni. Miała na górze duży podświetlony napis "Sweet
coffee" oraz duże szerokie okna w których można było dostrzec salę
restauracyjną.
Matt postawił mnie delikatnie na ziemi, sprawdzając czy znowu nie stracę równowagi.
- Dzięki. - Rzekłam, uśmiechając się.
Chcąc uniknąć
niezręcznej sytuacji między nami odwróciłam się i ruszyłam w kierunku
drzwi. Zasunęłam kaptur na głowę, ukrywając ranę.
- Elizabeth? - Jego głos zatrzymał mnie. Nie odwracając się, położyłam dłoń na klamce. - Powodzenia.
Gdy spojrzałam do tyłu, by spytać Matta co miał na myśli nikogo nie ujrzałam.
Tak więc jego słowa pozostały dla mnie zagadką.
Weszłam do środka, rozglądając się za przyjaciółmi. Straszyła możliwość, że mogli już dawno sobie pójść.
Moje wątpliwości
rozwiała wyciągnięta ręka Olivii, która do mnie machała. Razem z
Justinem siedzieli przy okrągłym stoliku naprzeciwko okna między dwoma
wysokimi wazonami.
Podreptałam do nich szybko, ignorując ciekawskie spojrzenia innych klientów.
- Chodźcie na chwilę. - Rzuciłam prędko, wskazując wzrokiem korytarz prowadzący do łazienek.
Od razu zauważyli, ze coś jest nie tak. Wstali i podążyli za mną.
- Coś się stało? O matko! - Przeraziłam Olivię w momencie, w którym zdjęłam kaptur, ukazując ranę na skroni.
- Matt Cię tak urządził? - Justin zapytał, dodając nutę zgrozy.
- Nie. Zaraz Wam opowiem, tylko przemyję to.
Otworzyłam drzwi do
toalety damskiej z nadzieją, że jest pusta. Nikogo nie było, więc z
gracją wślizgnęłam się do środka. Zaraz za mną wparowała Olivia i
Justin.
- A Ty gdzie? To damska... - Zatrzymała go moja przyjaciółka.
Wzruszył ramionami i zamknął drzwi.
- Nikogo tu nie ma. - Stwierdził. - Eli, mów co się stało.
Podeszłam do umywalek i
spojrzała w lustro. Miałam trochę ubrudzony policzek i zaschniętą krew
na lewej skroni. Faktycznie przypominałam osobę, która przeżyła wypadek
samochodowy. Zmoczyłam kawałek ręcznika papierowego i zaczęłam wycierać.
- Napadli nas jego
podwładni. Matt kazał mi uciekać, ale dwóch z nich mnie zaczęło szukać.
Jak uciekałam to potknęłam się i zdarłam sobie skórę. - Wyjaśniłam.
W życiu się tak nie
bałam. Co jeśli Matt by mi nie pomógł? Dokąd by mnie zabrali i co ze mną
zrobili? Poczułam nieprzyjemne dreszcze.
- Czego od Ciebie chcieli? - Zapytała Olivia, opierając się biodrem o umywalkę.
- Wybacz, nie zdążyłam
się ich zapytać. - Odparłam zgryźliwie. Po chwili zorientowałam się jak
ostro to zabrzmiało. Nie miałam powodu, by na nich się wyżywać, tym
bardziej, że czekali na mnie cierpliwie. - Przepraszam. Jestem
zdenerwowana. Mało brakowało, a porwaliby mnie.
- Olivia. - Justin
zwrócił się do mojej przyjaciółki nagle. - Nocuj u Eli dzisiaj.
Potrzebuje Twojego wsparcia, a ja gdybym zapytał wyszedłbym na
zboczeńca.
Obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Nie chcę Was w to mieszać. - Powiedziałam cicho.
- Za późno. - Odrzekł chłopak. - Jesteśmy Twoimi przyjaciółmi i dopilnujemy, żebyś nie została z tym sama.
Uśmiechnęłam się. Już
chciała rzucić krótkie: Dzięki, gdy do pomieszczenia wparowały dwie
starsze panie. Zapanowała niezręczna cisza. Babulki patrzyły na Justina
spod swoich okrągłych okularów, gdy jedna z nich machając torebką
zaczęła wołać obsługę.
Aby uniknąć problemów, sprintem wybiegliśmy z łazienki wprost do wyjścia.
To był dziwny wieczór, którego nie zdołam nigdy zapomnieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz