niedziela, 6 grudnia 2015

Rozdział 14

Coraz bardziej traciła siły. Wierzganie się męczyło mnie, a każda część ciała pulsowała bólem. Zdana na łaskę dwóch mężczyzn, którzy zaczęli iść w nieznanym mi kierunku. Nie mogłam wołać o pomoc ani uciec. Łzy popłynęły mi po policzkach z bezsilności. Zamknęłam oczy, poddając się. Zaczęłam myśleć o Justinie i Olivii. Miałam nadzieję, że nic im nie jest. Może siedzieli w kawiarni i czekali na mnie. Co jeśli już nigdy nie miałam do nich wrócić?
A co z Mattem? Czy udało mu się uciec? Skoro ja żyję to on również. Gdybym mogła odetchnęłabym z ulgą.
Dlaczego się o niego tak martwię? Przecież powiedział mi tyle przykrości. Chociaż, gdyby miał to w dupie to nie ryzykowałby życiem, żeby mnie uratować. Może jednak gdybyśmy się poznali to polubilibyśmy siebie nawzajem. Nie chciałam sobie robić wrogów a Matt, mimo tego, że stał po stronie Lucifera to wydawał się być fajny. Wiedziałam, że to niemożliwe ale w głębi duszy wołałam go o ratunek. Matt, proszę, pomóż mi, pomyślałam. W mojej głowie zapanowała pustka, a zaraz potem odezwał się głos:
"Elizabeth".
Rozległ się huk i jeden z mężczyzn padł na ziemię. Ten który mnie trzymał zaczął biec, uciekając desperacko. Kolejny strzał trafił go w głowę. Upadł przygniatając mnie swoim ciałem. Ostatnimi resztkami wyczołgałam się spod niego. Gdy podniosłam się zobaczyłam, że ciała nagle zniknęły. Co się z nimi stało? Nie miałam zielonego pojęcia.
- Elizabeth, w porządku?
Odwróciłam się i ujrzała Matta z czarną bronią. Schował ją do kieszeni spodni i podszedł do mnie.
- Jesteś ranna... - Zaczął.
Jego szczupłe palce podniosły moją czarną grzywkę ukazując zdartą skórę na skroni, z której powoli sączyła się krew.
- Przepraszam, że Cię naraziłem na niebezpieczeństwo.
Wytarł kciukiem strużkę czerwonej krwi. Wplótł dłoń w moje włosy i przytulił mnie z troską. Osłupiałam. Jego gest zaskoczył całkowicie moją osobę. Po tym wydarzeniu poczułam się tak bezpiecznie. Nic mi już nie groziło, póki tu był ze mną. Schowałam twarz w jego ciepłym płaszczu.
- Dziękuję, że mnie uratowałeś.
- Nie powinien tego robić. - Odparł twardo. - Uważałem Cię za bezużyteczną łamagę, która widzi tylko czubek własnego nosa.
Psujesz atmosferę, pomyślałam zdegustowana.
- Jednak... przypomniałaś mi coś ważnego. Nie mogę się poddać. Muszę zapomnieć o przeszłości i żyć teraźniejszością. - Powiedział i delikatnie się uśmiechnął.
Pierwszy raz ujrzałam jego szczery uśmiech, który nie przyprawiał mnie o dreszcze.
Poczuwszy zawroty głowy, zaczęłam się osuwać w jego ramiona na ziemię. Matt widząc to, wziął mnie na ręce. Lekko zakłopotana spuściłam głowę, rumieniąc się.
- Jednak co do Twojej wytrzymałości nie jestem pewien... - Dodał ironicznie, a ja odburknęłam, żeby się walił. - Mam Cię odprowadzić, łamago?
- Sama sobie poradzę. Jestem dużą dziewczynką. - Odrzekłam, unosząc dumnie podbródek. - Moi przyjaciele czekają na mnie w kawiarni.
- A co z raną?
- Już nie boli. - Skłamała.
Matt westchnął, kręcąc głową. Uśmiechnęłam się tryumfalnie, wiedząc, że nie uda mu się wygrać tej dyskusji. Zaczął iść wolnym krokiem, zawracając w kierunku cmentarza.
- To przemyj ją chociaż wodą, bo wyglądasz jak ofiara wypadku samochodowego.
- Bardzo śmieszne. - Powiedziała z nieskrywaną ironią w głosie. Czasami odczuwała ochotę przyłożenia mu za taki czarny humor. Broń którą nosił ze sobą zaczęła ją uwierać w plecy. - Skąd wziąłeś pistolet?
- Lucifer mi ją dał. Jeśli jakiś podwładny odwali numer mam go zastrzelić.
- Oooo na Ciebie też to działa?
Zacisnął usta w prostą linię, patrząc na mnie beznamiętnym wzrokiem a ja się zaśmiałam.
- Zaraz, oni są martwi przecież...
- Owszem, ale nadal odczuwają ból. Jak dostaną kulką w łeb to po chwili znikają i pojawiają się w Pustce tam gdzie ich miejsce.
To wiele wyjaśnia, pomyślałam, przewracając oczami.
Nim się obejrzałam dotarliśmy do kawiarni. Miała na górze duży podświetlony napis "Sweet coffee" oraz duże szerokie okna w których można było dostrzec salę restauracyjną.
Matt postawił mnie delikatnie na ziemi, sprawdzając czy znowu nie stracę równowagi.
- Dzięki. - Rzekłam, uśmiechając się.
Chcąc uniknąć niezręcznej sytuacji między nami odwróciłam się i ruszyłam w kierunku drzwi. Zasunęłam kaptur na głowę, ukrywając ranę.
- Elizabeth? - Jego głos zatrzymał mnie. Nie odwracając się, położyłam dłoń na klamce. - Powodzenia.
Gdy spojrzałam do tyłu, by spytać Matta co miał na myśli nikogo nie ujrzałam.
Tak więc jego słowa pozostały dla mnie zagadką.
Weszłam do środka, rozglądając się za przyjaciółmi. Straszyła możliwość, że mogli już dawno sobie pójść.
Moje wątpliwości rozwiała wyciągnięta ręka Olivii, która do mnie machała. Razem z Justinem siedzieli przy okrągłym stoliku naprzeciwko okna między dwoma wysokimi wazonami.
Podreptałam do nich szybko, ignorując ciekawskie spojrzenia innych klientów.
- Chodźcie na chwilę. - Rzuciłam prędko, wskazując wzrokiem korytarz prowadzący do łazienek.
Od razu zauważyli, ze coś jest nie tak. Wstali i podążyli za mną.
- Coś się stało? O matko! - Przeraziłam Olivię w momencie, w którym zdjęłam kaptur, ukazując ranę na skroni.
- Matt Cię tak urządził? - Justin zapytał, dodając nutę zgrozy.
- Nie. Zaraz Wam opowiem, tylko przemyję to.
Otworzyłam drzwi do toalety damskiej z nadzieją, że jest pusta. Nikogo nie było, więc z gracją wślizgnęłam się do środka. Zaraz za mną wparowała Olivia i Justin.
- A Ty gdzie? To damska... - Zatrzymała go moja przyjaciółka.
Wzruszył ramionami i zamknął drzwi.
- Nikogo tu nie ma. - Stwierdził. - Eli, mów co się stało.
Podeszłam do umywalek i spojrzała w lustro. Miałam trochę ubrudzony policzek i zaschniętą krew na lewej skroni. Faktycznie przypominałam osobę, która przeżyła wypadek samochodowy. Zmoczyłam kawałek ręcznika papierowego i zaczęłam wycierać.
- Napadli nas jego podwładni. Matt kazał mi uciekać, ale dwóch z nich mnie zaczęło szukać. Jak uciekałam to potknęłam się i zdarłam sobie skórę. - Wyjaśniłam.
W życiu się tak nie bałam. Co jeśli Matt by mi nie pomógł? Dokąd by mnie zabrali i co ze mną zrobili? Poczułam nieprzyjemne dreszcze.
- Czego od Ciebie chcieli? - Zapytała Olivia, opierając się biodrem o umywalkę.
- Wybacz, nie zdążyłam się ich zapytać. - Odparłam zgryźliwie. Po chwili zorientowałam się jak ostro to zabrzmiało. Nie miałam powodu, by na nich się wyżywać, tym bardziej, że czekali na mnie cierpliwie. - Przepraszam. Jestem zdenerwowana. Mało brakowało, a porwaliby mnie.
- Olivia. - Justin zwrócił się do mojej przyjaciółki nagle. - Nocuj u Eli dzisiaj. Potrzebuje Twojego wsparcia,  a ja gdybym zapytał wyszedłbym na zboczeńca.
Obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Nie chcę Was w to mieszać. - Powiedziałam cicho.
- Za późno. - Odrzekł chłopak. - Jesteśmy Twoimi przyjaciółmi i dopilnujemy, żebyś nie została z tym sama.
Uśmiechnęłam się. Już chciała rzucić krótkie: Dzięki, gdy do pomieszczenia wparowały dwie starsze panie. Zapanowała niezręczna cisza. Babulki patrzyły na Justina spod swoich okrągłych okularów, gdy jedna z nich machając torebką zaczęła wołać obsługę.
Aby uniknąć problemów, sprintem wybiegliśmy z łazienki wprost do wyjścia.
To był dziwny wieczór, którego nie zdołam nigdy zapomnieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz