Stanęłam przy lustrze i dotknęłam dłonią szkła, czując pod palcami przyjemny chłód.
- Jesteś? - Spytałam sama siebie.
Moje odbicie nagle zamrugało i spojrzało na mnie z lekkim uśmiechem. Spojrzałam w swoje własne srebrno-błękitne oczy. Zobaczyłam w nich jedynie ciekawość i entuzjazm przykryty delikatnym zmęczeniem jakie w tej chwili odczuwałam.
- Coś się stało? - Spytała moje drugie ja.
Usiadła na podłodze po turecku i zaczęła palcami wystukiwać rytm openingu z anime Gangsta. Bardzo ją lubiłam, więc nic dziwnego, że ona również cały czas myślała o niej.
- Właściwie to miałam spokojny dzień... - Odparłam, idąc w jej ślady i usiadłam naprzeciw niej. - No wiesz, beka z klasą i z nauczycielami itd.
- To dobrze. Więc czemu do mnie przychodzisz? - Spytała rozbawiona.
Nie dziwiło mnie fakt, że moje własne odbicie traktowało to luzem. Tak naprawdę to rozmawianie z nią zawsze rozpoczynałam, gdy miałam trudne dla siebie sprawy, coś co spędzało mi sen z powiek. Rozmawiałam sama ze sobą, bo odczuwałam potrzebę wygadania się komuś kto zna i rozumie mnie najlepiej. W końcu była moją bratnią duszą.
Czasami były sprawy, o których nie potrafiłam rozmawiać z przyjaciółmi. Nie mówię tutaj o tym, że miałam z nimi jakieś problemy i nie chciałam im ich wypomnieć. Czasami rzeczy, które tkwią gdzieś tam głęboko, wewnątrz mnie zna i zrozumie najlepiej tylko moja druga ja.
- Chciałam pogadać z Tobą o mojej przyszłości. Boże, jak to brzmi... - Zaśmiałyśmy się obie. - Miałam na myśli mój problem z wybraniem sobie kierunku, w którym chciałabym iść.
- Aaaa, to jest dosyć ciekawy temat. - Zaczęła huśtając się na boki. W głowie słyszałam teraz żartobliwe pytanie mojego taty: "Masz chorobę sierocą?". - A co masz jak na razie w planach ewentualnie?
- Hmm... laborantka, pisarka, grafik komputerowy... nie wiem! Z jednej strony chcę iść w kierunku plastycznym a z drugiej bycie pisarką lub laborantką jest strasznie kuszące...
- Wiesz doskonale, że nikt Ci nie powie co powinnaś wybrać. Ani Twoi rodzice za Ciebie nie decydują, ani przyjaciele. Oni jedynie mogą Ci doradzić, wiec może powinnaś wysłuchać ich opinii i propozycji?
- Rzecz w tym, że nadal nie czuję się do końca przekonana. Po prostu boję się, że mogę dokonać wyboru, którego będę żałować.
- Każdy przez to przechodził i przechodzi. Owszem, wybór nie należy do prostych decyzji, ale sądzę, że akurat masz tutaj proste rozwiązanie. - Zaczęłam palcami bawić się moimi włosami, wpatrując się w siebie. - Bycie laborantką jest dobrym pomysłem, ale z drugiej strony pomyśl, czy praca przy stole, badanie odcisków palców, zajmowaniem się chemią to jest naprawdę to co Cię interesuje?
Widząc, że zaczynam kiwać głową z błogim uśmiechem na twarzy moje odbicie zaśmiało się, przeczesując włosy.
- No dobra... to był zły przykład. Inaczej... czy interesujesz się chemią, biologią tudzież fizyką na tyle, żeby zdawać na studia z tych przedmiotów? Czy praca w laboratorium ciekawi Cię inaczej niż patrzenie na ludzi, którzy tak pracują w telewizji?
Zamyśliłam się. Jestem (a raczej obie jesteśmy) osobą gustującą w kryminałach. Zagadki, laboratorium i cała strefa dotycząca tej dziedziny jest bardzo ciekawa dla mnie i mogłabym ją poznawać jeszcze bardziej. Jednak, nie zauważam zdecydowanie tej kwestii w której nie potrafię odróżnić tego co przedstawione jest w świecie fikcyjnym od rzeczywistego. Być może, praca w laboratorium nie jest taka interesująca i ciekawa, gdy staje się ona realna i masz ją prawie na co dzień, od rana do wieczora.
- Znam Cię lepiej niż kto inny... i wiem, że w końcu byś się tym znudziła. - Powiedziało moje drugie ja, siląc się na uśmiech. - Jesteśmy osobami twórczymi, które lubią tworzyć coś nowego, bawić się kolorami i stawiać sobie wyżej poprzeczkę. Sądzę, że zdecydowanie bardziej pasowałaby Ci praca związana z Twoim talentem artystycznym.
Wyrażenie "talent artystyczny" średnio pasowało do mnie. Nie zaprzeczę, że lubię rysować, pisać i szyć. Nie zaprzeczę też, że idzie mi to coraz lepiej odkąd poświęcam na to więcej czasu i uczę się nowych rzeczy. Jednak tworzenie tego wszystkiego jest moim hobby. Prawda jest taka, że dla mnie słowo Talent to coś co mogę przypisać osobie, która robi rzeczy niepowtarzalne. Coś niespotykanego ,niezwykłego i oryginalnego. Hmm... jakiś przykład.... no nie wiem! Nie potrafię teraz podać dokładnie o co mi chodzi. To jest jak... magia! Ale magią nie jest! Jest jedynie czynem ludzkich rąk, które dostały niesamowity dar jakim jest talent. Przynajmniej to mój punkt widzenia. Dlatego nie przypiszę sobie tego słowa, ponieważ to co robię nie jest niczym niezwykłym. Jest jednak wyjątkowym. Na tym to polega. Wyjątkowość moich prac, strojów lub książek (w sumie nie tylko moich, mam na myśli też inne artystyczne dusze) polega n tym, że są jedyne w swoim rodzaju. To jest właśnie dla mnie słowo Wyjątkowe, czyli niepowtarzalne.
- Chyba.. już wiem. - Uśmiechnęłam się, a moje odbicie spojrzało pytająco na mnie.
- Już? Nawet nic Ci nie doradziłam.
Zaśmiałam się.
-Bardzo mi doradziłaś.
Wstałam z podłogi i ostatni raz spojrzałam w stronę mojego odbicia.
- Dzięki.
- Do usług.
Zamknęłam oczy, powracając do mojej ukochanej rutyny i jednocześnie budząc się. Zerkając na zegarek spostrzegłam, że muszę już wstać. W końcu kolejny dzień...
Pomysłowość Gini...
poniedziałek, 4 stycznia 2016
piątek, 11 grudnia 2015
Rozdział 23
- Justin, ewakuuj ją stąd! - Wrzasnąłem, lecz nie usłyszałem odpowiedzi ani żadnej reakcji.
Spojrzałem w jego stronę, a mój oddech stanął gdzieś w płucach. Wtulał twarz we włosy Elizabeth, która nie dawała żadnego znaku życia. Jej klatka nie podnosiła się, a oczy miała zamknięte. Dotarło do mnie, co właśnie się stało i poczułem jak zaczyna mnie to od środka wyniszczać.
Ona...
Nie żyje...
Poczuwszy skurcz w klatce piersiowej, zakasłałem, upadając na kolana niemal się dusząc. Nie mogłem złapać oddechu, a słyszałem jak Lucifer powoli się do mnie zbliża.
Cholera, wrzeszczałem w myślach. Rusz się dupku. Zrób coś. Lecz nie mogłem się ruszyć, nawet kiwnąć palcem. Z trudem łapałem następny oddech. Doskonale wiedziałem, że skutki zbyt długiego użytkowania mocy wiatru.
- Przegrałeś Matt. Teraz Cię zniszczę.
Przegrałem, to były moje ostatnie myśli zanim poczułem silne uderzenie w brzuch, które odrzuciło mnie. Uderzyłem o kolumnę i splunąłem krwią, na ziemię. Kręciło mi się w głowie i miałem mroczki przed oczami. Moje powieki usilnie próbowały się zamknąć. Widziałem momenty w których dłoń Lucifera zaczyna płonąć i zaczyna się do mnie zbliżać. Zacisnąłem oczy i pięści, przygotowując się na mój koniec.
Nie wiem czemu, ale zobaczyłem w głowie twarze moich rodziców. Patrzyli na mnie. Moja mama miała widoczne zmarszczki na czole i potargane włosy związane w niedbałą kitkę. Miała na sobie sweter, który dostała kiedyś na urodziny. Ode mnie. Zaskoczyło mnie to. Nigdy go nie nosiła, bo gryzł ją. Nienawidziła swetrów. Ja jednak kupiłem go z nadzieją, że kiedyś go jednak założy. Czemu akurat teraz ich widzę? Obok niej stał mój ojciec. Te same ciemne włosy i piwne oczy. Ta sama postarzała twarz. Jednakże bez cienia grymasu, tylko... współczująca? Okryta bólem? Czemu czułem się dziwnie, patrząc na nich? Czemu ja w ogóle ich tutaj widzę?
Nagle moja matka uśmiechnęła się jak nigdy dotąd. Otworzyła usta, wymawiając słowa, których na początku nie zrozumiałem. Dopiero potem usłyszałem głos i wyraźne zdanie mojej matki.
Otworzyłem oczy i ujrzałem Lucifera. Szykował się do rozmachu, gdy nagle jego brzuch przebiło ostrze, a on sam zamarł. Z jego ust poleciała strużka krwi. Kaszlnął i zachłysnął się własnym powietrzem. Mierząc mnie wzrokiem po chwili uśmiechnął się szyderczo. Spuścił głowę, opuszczając ręce.
- Jesteś sukinsynem. - Warknął, po czym splunął krwią.
Wyrwało się z jego piersi, a on upadł. Jego ciało zaczęło płonąć, paląc go na popiół. Ostatnie co widziałem to jak na jego twarzy znika grymas uśmiechu, a pojawia się złość i cierpienie.
Gdy spojrzałem na osobę winną śmierci Lucifera ujrzałem... Dzeusa. Wypuścił z dłoni sztylet i ukląkł przy mnie. Zobaczyłem jak jego oczy przepełnione smutkiem i zmartwieniem powoli patrzą w kierunku Elizabeth. Ja również podążyłem tam wzrokiem. Nie uratowałem jej. Poczułem napływ sumienia i poczucia winy. Chciałem krzyczeć ze złości i frustracji, ale jakakolwiek moja reakcja wywoływała ból.
- Przepraszam Was, dzieci. Ja wiedziałem od początku, że Lucifer będzie chciał zgładzić Elizabeth. Jednakże nie sądziłem, że się to uda. Myślałem, że zdążę oszczędzić Wam bólu i zabiję Lucifera wcześniej.
Zobaczyłem jak dłonie Dzeusa zaczynają powoli robić się przezroczyste, aż w końcu znikały. Zaczął robić się coraz mniej widzialny.
- Ja sam teraz umrę, a Wy będziecie musieli mnie zastąpić.
- Jak to my? Przecież Elizabeth... Dzeus? Dzeus, nie zostawiaj mnie! Co z Reinkarnacją?!
Bóg wstał i popatrzył na mnie. Jego usta poruszyły się, wypowiadając ciche słowa. Te same, które wypowiedziała moja matka.
Dasz sobie radę
* * *
Monitoring pracy serca nadal milczał. Ta cisza była największą katuszą niż wszystkie bóle świata. Patrzyłem przybity w ciszy na trupio bladą twarz Elizabeth. Od jej łóżka odchodziło dużo różnych rurek, była podłączona do kroplówki a usta zasłaniała maska tlenowa.
Oprócz mnie w sali siedział jeszcze Justin. Wyglądał na naprawdę wyczerpanego, a jego twarz była wymalowana tak ogromnym bólem i smutkiem, że aż miałem wrażenie, że zaraz wybuchnie. Dla niego zdecydowanie śmierć Elizabeth była jeszcze większym ciosem niż dla mnie. Nie znałem się na uczuciach. Dotąd traktowałem je jak powietrze. Coś jak słaby punkt w ludziach. Jednak o nim zdecydowanie mogłem powiedzieć, że kochał Elizabeth bardziej niż kto inny. Nie dziwiłem mu się jednak. Była odważną dziewczyną, która zawsze wiedziała co powiedzieć, żeby poprawić sytuację. Walczyła całym sercem i duszą, a na pierwszym miejscu zawsze stawiała dobro innych. Jednak przekonałem się, że jeśli ktoś był dla niej wredny umiała odpyskować... Przypominanie sobie naszego pierwszego spotkania wprawiało mnie w pewną melancholię. Czułem się dziwnie, jakby rozdarty pomiędzy uczuciami jakie we mnie grały. Nie kochałem Elizabeth, ale traktowałem ją jak... kogoś kogo nigdy nie miałem. Była dla mnie przyjaciółką, dowodem, że na świecie są jeszcze ludzie, którzy nie dążą do zniszczenia tego gównianego świata. Gdy patrzyłem w jej oczy, widziałem zawsze jakiś błysk. Ten tajemniczy błysk zostawał mi w pamięci. Gdy tylko go widziałem zaczynałem odczuwać pewien dziwny spokój. Zupełnie jakby sama jej obecność uspokajała mnie i sprawiała, że zapominałem o bólach z przeszłości. Gdy zdałem sobie z tego sprawę, wiedziałem już, że będzie ona idealną następczynią Dzeusa. Wtedy jednak nie sądziłem, że w momencie kiedy przyjdzie ta zmiana ona już będzie nieżywa.
- Jak się czujesz? - Usłyszałem ciepły głos Justina. Miał spuszczoną lekko głowę, nie patrząc na mnie.
Skinąłem tylko głową, nie mogąc zdobyć się na jakiekolwiek słowa i czy większy gest. Czułem się dokładnie jak on. Co z tego, że bólu z powodu straty przyjaciółki nie można porównywać do bólu stracenia miłości? Cierpimy tak samo. Płacząc, krzycząc, siedząc cicho i w samotności. Czułem jak we mnie wszystko się gotuje i po chwili znów ucisza to bezsilność. Justin pewnie umierał od środka.
Współczułem mu. Położyłem mu dłoń na ramieniu.
- A Ty?
- Dowiedziałem się, że Olivia wróciła do domu. Wypisali ją, a jej rany nie były za duże. - Odparł, kiwając głową.
- Dobrze, że nic jej nie jest.
Znowu skinięcie.
- Czego nie mogę powiedzieć o Eli...
Zapadła niezręczna cisza, a ja zabrałem dłoń. Kątem oka zobaczyłem jak pochyla się nad Elizabeth i chwyta jej rękę, zamykając w delikatnym uścisku. Odwróciłem głowę, bojąc się ujrzeć jak cały jego smutek i ból spływa ze łzami po policzkach. Sam czułem, że jak cała ta sytuacja zaczyna mnie powoli przerastać i zaraz sam się rozkleję.
- Eli... proszę... wróć do nas...
Gdy nastąpiła chwila ciszy, usłyszałem nagle jak coś zaczyna pikać. Poczułem złość, że ktoś najwyraźniej nie wyłączył telefonu i już miałem wstać, gdy ujrzałem, że na monitoringu pracy serca linia prosta zaczęła drgać. Justin podniósł powoli głowę, patrząc na mnie a potem na twarz Elizabeth. Z jej klatki piersiowej błysnęło jasne światło, które oślepiło nas. Razem z Justinem odsunęliśmy się od łóżka szpitalnego na bezpieczną odległość, ale nikt z nas nie mógł zobaczyć co jest źródłem światła. Nagle zniknęło. Opuszczając ręce niczym zahipnotyzowani wpatrywaliśmy się w Elizabeth, która wstawała do pozycji siedzącej, zdejmując z siebie maskę tlenową. Odłożyła ją na bok i pomasowała skronie. Rozejrzawszy się, dostrzegła nas i pytająco zmierzyła wzrokiem.
- Chłopaki... co jest?
Nie zdążyła nic więcej wydusić z siebie, gdy Justin po chwili podszedł do niej, nadal nie mogąc uwierzyć w to co widzi.
- Eli...
Zamknął jej twarz w objęciu dłoń i pochylił się, by ją pocałować.
Dziewczyna zamknęła oczy i oddała się rozkoszy. Ja spuściłem głowę, uśmiechając się. Elizabeth żyła.
Przyswoiłem do siebie tą informację, czując coraz większą radość.
- Zostawcie sobie te wyrazy miłości na kiedy indziej... - Mruknąłem, udając obrzydzenie.
Po chwili poczułem jak coś rzuca się na mnie i ściska z całej siły. Poczułem miękkie włosy smyrające mnie po policzku i zobaczyłem Justina uśmiechającego się do mnie. Elizabeth zaczęła płakać, śmiejąc się. Ja również nie potrafiłem się powstrzymać i obejmując dziewczynę, uśmiechnąłem się.
- Wróciłaś... pyskata smarkulo.
- Pewnie, gburze.
Zaśmiałem się, a ona odsunęła się ode mnie. jej kolor skóry znowu nabrał więcej ciepła, a w jej oczach... jak zwykle widziałem ten wspaniały błysk.
- Ale jak to możliwe? - Spytała po chwili, opadając na wolne krzesło.
- Właściwie to nie wiem... Zobaczyliśmy z Mattem jasne światło wydobywające się z Twojej klatki piersiowej i po chwili wstałaś jakbyś spała. - Odparł Justin, wzruszając ramionami.
Elizabeth zrobiła minę jakby właśnie coś sobie uświadomiła i zaczęła macać się po szyi, aż w końcu z spod jej bluzki wysunął się kryształ. Pusty w środku i przejrzysty niczym szkło.
- Teraz rozumiem.
- Co rozumiesz? - Spytałem, nie widząc związku, między zwykłym wisiorkiem a cudem zmartwychwstania.
- Oracle po treningu wręczyła mi ten naszyjnik bez słowa. Teraz już rozumiem czemu mi go dała.... ale czemu? Nie mogła po prostu powiedzieć?
- Wyrocznia ma zakaz zdradzania swoich wizji komuś kto nie jest władcą Pustki lub Reinkarnacji. Nie chciała złamać zasad, a to był jedyny sposób, żeby Cię ochronić. - Wyjaśniłem, a ona skinęła głową.
- Będę musiała jej podziękować.
- Myślę, że ona doskonale zdaje sobie sprawę z tego jak bardzo jesteś jej wdzięczna. - Rzekł Justin, uśmiechając się. - Jak na razie, zostań tu i zbieraj siły.
Rozległ się dźwięk wibracji i Justin przeprosił nas, wychodząc z sali. Zostawił nas samych. Usiadłem naprzeciw Elizabeth, a ona posłała mi ciepły uśmiech.
- Lucifer i Dzeus nie żyją.
Ta wiadomość nie zaskoczyła zbytnio dziewczynę jednak na chwilę spoważniała.
- Co to oznacza?
- Jest sens mówienie rzeczy oczywistej?
Zamilkła, kręcąc lekko głową. Chwilę siedzieliśmy w ciszy przygnębieni. Poczułem coś dziwnego. Zupełnie tak jakby coś miało się wydarzyć. Jakbym stawał przed nowym wyzwaniem. Elizabeth też musiała coś czuć, widziałem to po jej twarzy.
- A jeśli nie będę godna? Będę złą następczynią?
Uśmiechnąłem się. To samo pytanie sobie zadawałem, lecz znałem już na nie odpowiedź. Spojrzałem na nią i rzekłem:
- Dasz radę.
Spojrzałem w jego stronę, a mój oddech stanął gdzieś w płucach. Wtulał twarz we włosy Elizabeth, która nie dawała żadnego znaku życia. Jej klatka nie podnosiła się, a oczy miała zamknięte. Dotarło do mnie, co właśnie się stało i poczułem jak zaczyna mnie to od środka wyniszczać.
Ona...
Nie żyje...
Poczuwszy skurcz w klatce piersiowej, zakasłałem, upadając na kolana niemal się dusząc. Nie mogłem złapać oddechu, a słyszałem jak Lucifer powoli się do mnie zbliża.
Cholera, wrzeszczałem w myślach. Rusz się dupku. Zrób coś. Lecz nie mogłem się ruszyć, nawet kiwnąć palcem. Z trudem łapałem następny oddech. Doskonale wiedziałem, że skutki zbyt długiego użytkowania mocy wiatru.
- Przegrałeś Matt. Teraz Cię zniszczę.
Przegrałem, to były moje ostatnie myśli zanim poczułem silne uderzenie w brzuch, które odrzuciło mnie. Uderzyłem o kolumnę i splunąłem krwią, na ziemię. Kręciło mi się w głowie i miałem mroczki przed oczami. Moje powieki usilnie próbowały się zamknąć. Widziałem momenty w których dłoń Lucifera zaczyna płonąć i zaczyna się do mnie zbliżać. Zacisnąłem oczy i pięści, przygotowując się na mój koniec.
Nie wiem czemu, ale zobaczyłem w głowie twarze moich rodziców. Patrzyli na mnie. Moja mama miała widoczne zmarszczki na czole i potargane włosy związane w niedbałą kitkę. Miała na sobie sweter, który dostała kiedyś na urodziny. Ode mnie. Zaskoczyło mnie to. Nigdy go nie nosiła, bo gryzł ją. Nienawidziła swetrów. Ja jednak kupiłem go z nadzieją, że kiedyś go jednak założy. Czemu akurat teraz ich widzę? Obok niej stał mój ojciec. Te same ciemne włosy i piwne oczy. Ta sama postarzała twarz. Jednakże bez cienia grymasu, tylko... współczująca? Okryta bólem? Czemu czułem się dziwnie, patrząc na nich? Czemu ja w ogóle ich tutaj widzę?
Nagle moja matka uśmiechnęła się jak nigdy dotąd. Otworzyła usta, wymawiając słowa, których na początku nie zrozumiałem. Dopiero potem usłyszałem głos i wyraźne zdanie mojej matki.
Otworzyłem oczy i ujrzałem Lucifera. Szykował się do rozmachu, gdy nagle jego brzuch przebiło ostrze, a on sam zamarł. Z jego ust poleciała strużka krwi. Kaszlnął i zachłysnął się własnym powietrzem. Mierząc mnie wzrokiem po chwili uśmiechnął się szyderczo. Spuścił głowę, opuszczając ręce.
- Jesteś sukinsynem. - Warknął, po czym splunął krwią.
Wyrwało się z jego piersi, a on upadł. Jego ciało zaczęło płonąć, paląc go na popiół. Ostatnie co widziałem to jak na jego twarzy znika grymas uśmiechu, a pojawia się złość i cierpienie.
Gdy spojrzałem na osobę winną śmierci Lucifera ujrzałem... Dzeusa. Wypuścił z dłoni sztylet i ukląkł przy mnie. Zobaczyłem jak jego oczy przepełnione smutkiem i zmartwieniem powoli patrzą w kierunku Elizabeth. Ja również podążyłem tam wzrokiem. Nie uratowałem jej. Poczułem napływ sumienia i poczucia winy. Chciałem krzyczeć ze złości i frustracji, ale jakakolwiek moja reakcja wywoływała ból.
- Przepraszam Was, dzieci. Ja wiedziałem od początku, że Lucifer będzie chciał zgładzić Elizabeth. Jednakże nie sądziłem, że się to uda. Myślałem, że zdążę oszczędzić Wam bólu i zabiję Lucifera wcześniej.
Zobaczyłem jak dłonie Dzeusa zaczynają powoli robić się przezroczyste, aż w końcu znikały. Zaczął robić się coraz mniej widzialny.
- Ja sam teraz umrę, a Wy będziecie musieli mnie zastąpić.
- Jak to my? Przecież Elizabeth... Dzeus? Dzeus, nie zostawiaj mnie! Co z Reinkarnacją?!
Bóg wstał i popatrzył na mnie. Jego usta poruszyły się, wypowiadając ciche słowa. Te same, które wypowiedziała moja matka.
Dasz sobie radę
* * *
Monitoring pracy serca nadal milczał. Ta cisza była największą katuszą niż wszystkie bóle świata. Patrzyłem przybity w ciszy na trupio bladą twarz Elizabeth. Od jej łóżka odchodziło dużo różnych rurek, była podłączona do kroplówki a usta zasłaniała maska tlenowa.
Oprócz mnie w sali siedział jeszcze Justin. Wyglądał na naprawdę wyczerpanego, a jego twarz była wymalowana tak ogromnym bólem i smutkiem, że aż miałem wrażenie, że zaraz wybuchnie. Dla niego zdecydowanie śmierć Elizabeth była jeszcze większym ciosem niż dla mnie. Nie znałem się na uczuciach. Dotąd traktowałem je jak powietrze. Coś jak słaby punkt w ludziach. Jednak o nim zdecydowanie mogłem powiedzieć, że kochał Elizabeth bardziej niż kto inny. Nie dziwiłem mu się jednak. Była odważną dziewczyną, która zawsze wiedziała co powiedzieć, żeby poprawić sytuację. Walczyła całym sercem i duszą, a na pierwszym miejscu zawsze stawiała dobro innych. Jednak przekonałem się, że jeśli ktoś był dla niej wredny umiała odpyskować... Przypominanie sobie naszego pierwszego spotkania wprawiało mnie w pewną melancholię. Czułem się dziwnie, jakby rozdarty pomiędzy uczuciami jakie we mnie grały. Nie kochałem Elizabeth, ale traktowałem ją jak... kogoś kogo nigdy nie miałem. Była dla mnie przyjaciółką, dowodem, że na świecie są jeszcze ludzie, którzy nie dążą do zniszczenia tego gównianego świata. Gdy patrzyłem w jej oczy, widziałem zawsze jakiś błysk. Ten tajemniczy błysk zostawał mi w pamięci. Gdy tylko go widziałem zaczynałem odczuwać pewien dziwny spokój. Zupełnie jakby sama jej obecność uspokajała mnie i sprawiała, że zapominałem o bólach z przeszłości. Gdy zdałem sobie z tego sprawę, wiedziałem już, że będzie ona idealną następczynią Dzeusa. Wtedy jednak nie sądziłem, że w momencie kiedy przyjdzie ta zmiana ona już będzie nieżywa.
- Jak się czujesz? - Usłyszałem ciepły głos Justina. Miał spuszczoną lekko głowę, nie patrząc na mnie.
Skinąłem tylko głową, nie mogąc zdobyć się na jakiekolwiek słowa i czy większy gest. Czułem się dokładnie jak on. Co z tego, że bólu z powodu straty przyjaciółki nie można porównywać do bólu stracenia miłości? Cierpimy tak samo. Płacząc, krzycząc, siedząc cicho i w samotności. Czułem jak we mnie wszystko się gotuje i po chwili znów ucisza to bezsilność. Justin pewnie umierał od środka.
Współczułem mu. Położyłem mu dłoń na ramieniu.
- A Ty?
- Dowiedziałem się, że Olivia wróciła do domu. Wypisali ją, a jej rany nie były za duże. - Odparł, kiwając głową.
- Dobrze, że nic jej nie jest.
Znowu skinięcie.
- Czego nie mogę powiedzieć o Eli...
Zapadła niezręczna cisza, a ja zabrałem dłoń. Kątem oka zobaczyłem jak pochyla się nad Elizabeth i chwyta jej rękę, zamykając w delikatnym uścisku. Odwróciłem głowę, bojąc się ujrzeć jak cały jego smutek i ból spływa ze łzami po policzkach. Sam czułem, że jak cała ta sytuacja zaczyna mnie powoli przerastać i zaraz sam się rozkleję.
- Eli... proszę... wróć do nas...
Gdy nastąpiła chwila ciszy, usłyszałem nagle jak coś zaczyna pikać. Poczułem złość, że ktoś najwyraźniej nie wyłączył telefonu i już miałem wstać, gdy ujrzałem, że na monitoringu pracy serca linia prosta zaczęła drgać. Justin podniósł powoli głowę, patrząc na mnie a potem na twarz Elizabeth. Z jej klatki piersiowej błysnęło jasne światło, które oślepiło nas. Razem z Justinem odsunęliśmy się od łóżka szpitalnego na bezpieczną odległość, ale nikt z nas nie mógł zobaczyć co jest źródłem światła. Nagle zniknęło. Opuszczając ręce niczym zahipnotyzowani wpatrywaliśmy się w Elizabeth, która wstawała do pozycji siedzącej, zdejmując z siebie maskę tlenową. Odłożyła ją na bok i pomasowała skronie. Rozejrzawszy się, dostrzegła nas i pytająco zmierzyła wzrokiem.
- Chłopaki... co jest?
Nie zdążyła nic więcej wydusić z siebie, gdy Justin po chwili podszedł do niej, nadal nie mogąc uwierzyć w to co widzi.
- Eli...
Zamknął jej twarz w objęciu dłoń i pochylił się, by ją pocałować.
Dziewczyna zamknęła oczy i oddała się rozkoszy. Ja spuściłem głowę, uśmiechając się. Elizabeth żyła.
Przyswoiłem do siebie tą informację, czując coraz większą radość.
- Zostawcie sobie te wyrazy miłości na kiedy indziej... - Mruknąłem, udając obrzydzenie.
Po chwili poczułem jak coś rzuca się na mnie i ściska z całej siły. Poczułem miękkie włosy smyrające mnie po policzku i zobaczyłem Justina uśmiechającego się do mnie. Elizabeth zaczęła płakać, śmiejąc się. Ja również nie potrafiłem się powstrzymać i obejmując dziewczynę, uśmiechnąłem się.
- Wróciłaś... pyskata smarkulo.
- Pewnie, gburze.
Zaśmiałem się, a ona odsunęła się ode mnie. jej kolor skóry znowu nabrał więcej ciepła, a w jej oczach... jak zwykle widziałem ten wspaniały błysk.
- Ale jak to możliwe? - Spytała po chwili, opadając na wolne krzesło.
- Właściwie to nie wiem... Zobaczyliśmy z Mattem jasne światło wydobywające się z Twojej klatki piersiowej i po chwili wstałaś jakbyś spała. - Odparł Justin, wzruszając ramionami.
Elizabeth zrobiła minę jakby właśnie coś sobie uświadomiła i zaczęła macać się po szyi, aż w końcu z spod jej bluzki wysunął się kryształ. Pusty w środku i przejrzysty niczym szkło.
- Teraz rozumiem.
- Co rozumiesz? - Spytałem, nie widząc związku, między zwykłym wisiorkiem a cudem zmartwychwstania.
- Oracle po treningu wręczyła mi ten naszyjnik bez słowa. Teraz już rozumiem czemu mi go dała.... ale czemu? Nie mogła po prostu powiedzieć?
- Wyrocznia ma zakaz zdradzania swoich wizji komuś kto nie jest władcą Pustki lub Reinkarnacji. Nie chciała złamać zasad, a to był jedyny sposób, żeby Cię ochronić. - Wyjaśniłem, a ona skinęła głową.
- Będę musiała jej podziękować.
- Myślę, że ona doskonale zdaje sobie sprawę z tego jak bardzo jesteś jej wdzięczna. - Rzekł Justin, uśmiechając się. - Jak na razie, zostań tu i zbieraj siły.
Rozległ się dźwięk wibracji i Justin przeprosił nas, wychodząc z sali. Zostawił nas samych. Usiadłem naprzeciw Elizabeth, a ona posłała mi ciepły uśmiech.
- Lucifer i Dzeus nie żyją.
Ta wiadomość nie zaskoczyła zbytnio dziewczynę jednak na chwilę spoważniała.
- Co to oznacza?
- Jest sens mówienie rzeczy oczywistej?
Zamilkła, kręcąc lekko głową. Chwilę siedzieliśmy w ciszy przygnębieni. Poczułem coś dziwnego. Zupełnie tak jakby coś miało się wydarzyć. Jakbym stawał przed nowym wyzwaniem. Elizabeth też musiała coś czuć, widziałem to po jej twarzy.
- A jeśli nie będę godna? Będę złą następczynią?
Uśmiechnąłem się. To samo pytanie sobie zadawałem, lecz znałem już na nie odpowiedź. Spojrzałem na nią i rzekłem:
- Dasz radę.
środa, 9 grudnia 2015
Rozdział 22
- Justin, uważaj!
Z całej siły odepchnęłam
go a on upadł na ziemię. Ogromna kula ognia przeleciała nad nim i
spaliła wszystko na swojej drodze. Gdy odwróciłam się, chcąc ujrzeć
źródło z którego wydostał się ogień, dostałam czymś twardym w policzek.
Odrzuciło mnie na ziemię i sunąc po niej uderzyłam o jedną z kolumn.
Poczułam jak każda część mnie krzyczy z bólu. Powstrzymałam łzy,
splunęłam krwią na podłogę. Cała drżałam i bałam się otworzyć oczy.
- Eli! - U mojego boku zjawił się Justin, obejmując mnie.
- Zapłacisz mi za to. - Usłyszałam głos Lucifera.
Otworzywszy oczy,
ujrzałam go. Stał nad nami a jego ciało płonęło żywym ogniem.
Temperatura gwałtownie wzrastała a ja miałam ochotę zwymiotować z bólu i
ciśnienia.
Z całej siły zamachnął się ręką, lecz coś go powstrzymało.
Tym kimś okazała się
zakapturzona postać. Chwyciła go za ramię a jego ręka sama stanęła w
ogniu. Lucifer wyrwał się z jego uścisku zszokowany pojawieniem się
przeciwnika. Osobnik zdusił ogień podmuchem wiatru i zdjęła kaptur.
- Matt... - Szepnęłam.
- Jak możesz gówniarzu... - Lucifer zacisnął pięści. Jego oczy śledziły chłopaka z pogardą.
- Nie pozwolę Ci ją zabić. Wiesz co Cię czeka, gdy to zrobisz.
Lucifer zacisnął usta w cienką linię. Odsunął się, a ogień powoli malał, aż w końcu przestał się tlić.
- Zawsze wiedziałem, że
jesteś tylko zwykłym bachorem i kiedyś się zbuntujesz. - Warknął
mężczyzna, patrząc na niego z uniesionym podbródkiem.
- Nie buntuję się. Jeśli
zginie z Twojej ręki, zabijesz samego siebie. - Odparł spokojnie. -
Wtedy zapanuje chaos... Nie pozwolę na to.
Lucifer spuścił głowę,
milcząc. Zrobiłam głębszy oddech, a Justin ścisnął moją dłoń. Poczułam
jego ciepło i uspokoiłam oddech. Zaczęłam powoli wstawać z pomocą
Justina i niepewnie stanęłam z Mattem. Justin szturchnął chłopaka, ale
nie otrzymał żadnej reakcji. Matt całkowicie skupił się na wolnych
ruchach Lucifera.
- Nie będę sobie brudził rąk. - Przemówił diabeł i odwrócił się na pięcie, odchodząc.
Jednak zaniepokoił mnie cień uśmiechu na szczupłej twarzy mężczyzny. Otworzyłam szerzej oczy, przygryzając wargę.
- Ale zrobi to ktoś inny.
Nagle wrzasnęłam.
Poczułam kłujący ból. Cholernie ostry i przeszywający ból w klatce
piersiowej. Opuściłam głowę, drżąc. Ręce mi się trzęsły, a nogi miałam
jak z waty. Mój brzuch przebijał sztylet. Czułam uścisk kogoś na
ramieniu, który przytrzymywał mnie, gdy moje ciało wygięło się w lekki
łuk po zadaniu ciosu. Dłoń należała do strażnika. Uśmiechnął się do mnie
szyderczo, gdy z rany wytrysnęła krew plamiąc podłogę. Moje ubranie
przesiąknęło czerwoną cieczą. Zakrztusiłam się własną krwią i straciłam
równowagę. Justin złapał mnie, panikując. Krzyczał jednocześnie coś do
Matta, jednocześnie próbując zatrzymać krwawienie. Niestety, z każdym
moim następnym nabraniem powietrza coraz więcej sił ze mnie ubywało.
Oczy Matta zapłonęły
gniewem. Ogromna siła wiatru zmiotła strażnika i roztrzaskała jego ciało
na kolumnie. Krzyk zagłuszył mi szumiącą w uszach krew. Chłopak
odwrócił się w stronę Lucifera, który z triumfem na twarzy przyglądał
się całej sytuacji. Nie ugiął się od spojrzenia Matta.
Ruszył na niego i oboje po chwili zderzyli się w walce.
Ruszył na niego i oboje po chwili zderzyli się w walce.
Nagle poczułam skurcz, a
potem już nic. Cały ból odpuścił wraz z moim oddechem. Po brodzie
spłynęła mi krew, a serce zabiło ostatni raz w mojej klatce piersiowej.
wtorek, 8 grudnia 2015
Rozdział 21
Przyjaciółka podeszła do mnie kuśtykając.
- Musisz wrócić. Jesteś osłabiona.
- Nie zostawi...
- Olivia! Nie pozwolę, żeby Cię złapali. Proszę, zaufaj mi...
Po chwili milczenia, przerywaną uderzeniami strażników w drzwi, pokiwała głową, a po jej policzkach spłynęły łzy.
- Aperta. - Rzekłam, zamykając na chwilę oczy.
Olivię zakryła ciemna chmura, gdy nagle rozpłynęła się w powietrzu. Wysłałam ją na nasz świat. Miałam nadzieję, że ta podróż jej nie wyczerpie. Drzwi otworzyły się z hukiem a do środka wparowało trzech strażników. Zauważywszy mnie, unosząc w górę sztylety ruszyli w moją stronę. Zagryzłam wargę, powoli się cofając, gdy nagle poczułam przeszkodę w postaci ściany.
- Nie ma ucieczki. - Przemówił pierwszy z nich. - Teraz czas umierać!
Podbiegł do mnie, a nie mogąc uciec nigdzie przyszykowałam się do zadania ciosu samoobronnego. Jednakże pojawił się przede mną nieznany mi osobnik w płaszczu i uderzył mężczyznę z taką siłą, że odrzuciło go kilka metrów do tyłu. Dwóch strażników przeleciał strach, jednak z dobrą celnością rzucili sztyletami. Postać zamachnęła się i wystawiła dłoń przed siebie. Zawiał gwałtowny wiatr, który zmiótł ostrza. Oni oniemieli ze zdumienia i zaczęli się wycofywać. Nieznajomy odwrócił ciało w moją stronę i objął w pasie. W lekkim zdumieniu, chcąc mu się wyrwać usłyszałam szept:
- Trzymaj się, Elizabeth.
Wniknęliśmy nagle w ciemność. Jednak po chwili znów drogę oświetliło mi światło. Znaleźliśmy się w Ultimo Itinere, ale nie byliśmy sami. Osobnik wypuścił mnie z objęć a ja ujrzałam wtedy ogrom postaci, które nas obserwowały. Naprzeciw nas dalej stał Lucifer ze zgrozą świdrując mnie spojrzeniem, a za nim strażnicy i uwięzione dusze.
Drugą stronę korytarza (i po której ja stałam) zajmowała armia Dzeusa. Dojrzałam w tłumie mojego poprzednika. Jego zazwyczaj zmieszaną twarz zastąpił wyraz twarzy wymalowany złością i skupieniem.
Ciszę rozdarł wrzask Lucifera, wskazując mnie placem:
- Złamała zasady, drogi Dzeusie! Wdarła się nasze terytorium!
Bóg ze spokojem odrzekł, robiąc krok bliżej i kładąc mi dłoń na ramieniu:
- Ty również złamałeś zasady, Luciferze. Porwałeś człowieka i zamknąłeś bez wcześniejszych obrad. Mogę nawet sugerować, że zrobiłeś to, aby zwabić Elizabeth do siebie.
W powietrzu zapanowała napięta atmosfera. Czułam, że każdy napina mięśnie szykując się do ataku. Lucifer i Dzeus mierzyli się wzrokiem jak dwa drapieżniki.
- Nie pozwolę, by to się więcej powtórzyło Dzeusie, ale ona nikomu nie może zdradzić co tam widziała. Nie masz żadnego sposobu, żeby zmusić ją do milczenia.
Zakapturzona postać pochyliła się nade mną i szepnęła:
- Zachowaj spokój i jak dam Ci znać to uciekaj. Oni wszyscy Cię kryją.
Gorączkowo rozejrzałam się, gdzieś to ja mogę uciec. Wtedy ujrzałam w tłumie Justina, który skinął głową w moją stronę.
Lucifer zaklaskał.
- Zabierze tą tajemnicę... do grobu.
Wrzask zmroził mi krew w żyłach. Rozpoczęła się wojna.
Zawróciłam i ruszyłam biegiem. Armia Dzeusa schodziła mi z drogi, abym mogła szybko i zwinnie zawrócić. Justin chwycił moją dłoń i oboje ruszyliśmy.
Istoty wyciągały bronie i zaczęli walczyć. Słyszałam zgrzyt metalu i krzyki. Dźwięk upadającego ciała i szum własnej krwi w uszach. Serce waliło mi o żebra z taką siłą jak nigdy dotąd. Wokół panował chaos i wrzawa. Odwróciwszy się ujrzałam jak zakapturzona postać dzielnie walczy i odpycha przeciwników siłą wiatru. Nagle zniknął mi z pola widzenia, a ja wydostałam się z tłumu razem z Justinem. Z trudem łapałam oddech, ale wiedziałam, że jeśli się poddam to będzie moja ostatnia rzecz w życiu. Wtem poczułam nagły przypływ adrenaliny, gdy na szyi Justina z której spadła chusta ujrzałam ciemniejący krąg. Wtedy poczułam parzące ciepło na plecach.
- Musisz wrócić. Jesteś osłabiona.
- Nie zostawi...
- Olivia! Nie pozwolę, żeby Cię złapali. Proszę, zaufaj mi...
Po chwili milczenia, przerywaną uderzeniami strażników w drzwi, pokiwała głową, a po jej policzkach spłynęły łzy.
- Aperta. - Rzekłam, zamykając na chwilę oczy.
Olivię zakryła ciemna chmura, gdy nagle rozpłynęła się w powietrzu. Wysłałam ją na nasz świat. Miałam nadzieję, że ta podróż jej nie wyczerpie. Drzwi otworzyły się z hukiem a do środka wparowało trzech strażników. Zauważywszy mnie, unosząc w górę sztylety ruszyli w moją stronę. Zagryzłam wargę, powoli się cofając, gdy nagle poczułam przeszkodę w postaci ściany.
- Nie ma ucieczki. - Przemówił pierwszy z nich. - Teraz czas umierać!
Podbiegł do mnie, a nie mogąc uciec nigdzie przyszykowałam się do zadania ciosu samoobronnego. Jednakże pojawił się przede mną nieznany mi osobnik w płaszczu i uderzył mężczyznę z taką siłą, że odrzuciło go kilka metrów do tyłu. Dwóch strażników przeleciał strach, jednak z dobrą celnością rzucili sztyletami. Postać zamachnęła się i wystawiła dłoń przed siebie. Zawiał gwałtowny wiatr, który zmiótł ostrza. Oni oniemieli ze zdumienia i zaczęli się wycofywać. Nieznajomy odwrócił ciało w moją stronę i objął w pasie. W lekkim zdumieniu, chcąc mu się wyrwać usłyszałam szept:
- Trzymaj się, Elizabeth.
Wniknęliśmy nagle w ciemność. Jednak po chwili znów drogę oświetliło mi światło. Znaleźliśmy się w Ultimo Itinere, ale nie byliśmy sami. Osobnik wypuścił mnie z objęć a ja ujrzałam wtedy ogrom postaci, które nas obserwowały. Naprzeciw nas dalej stał Lucifer ze zgrozą świdrując mnie spojrzeniem, a za nim strażnicy i uwięzione dusze.
Drugą stronę korytarza (i po której ja stałam) zajmowała armia Dzeusa. Dojrzałam w tłumie mojego poprzednika. Jego zazwyczaj zmieszaną twarz zastąpił wyraz twarzy wymalowany złością i skupieniem.
Ciszę rozdarł wrzask Lucifera, wskazując mnie placem:
- Złamała zasady, drogi Dzeusie! Wdarła się nasze terytorium!
Bóg ze spokojem odrzekł, robiąc krok bliżej i kładąc mi dłoń na ramieniu:
- Ty również złamałeś zasady, Luciferze. Porwałeś człowieka i zamknąłeś bez wcześniejszych obrad. Mogę nawet sugerować, że zrobiłeś to, aby zwabić Elizabeth do siebie.
W powietrzu zapanowała napięta atmosfera. Czułam, że każdy napina mięśnie szykując się do ataku. Lucifer i Dzeus mierzyli się wzrokiem jak dwa drapieżniki.
- Nie pozwolę, by to się więcej powtórzyło Dzeusie, ale ona nikomu nie może zdradzić co tam widziała. Nie masz żadnego sposobu, żeby zmusić ją do milczenia.
Zakapturzona postać pochyliła się nade mną i szepnęła:
- Zachowaj spokój i jak dam Ci znać to uciekaj. Oni wszyscy Cię kryją.
Gorączkowo rozejrzałam się, gdzieś to ja mogę uciec. Wtedy ujrzałam w tłumie Justina, który skinął głową w moją stronę.
Lucifer zaklaskał.
- Zabierze tą tajemnicę... do grobu.
Wrzask zmroził mi krew w żyłach. Rozpoczęła się wojna.
Zawróciłam i ruszyłam biegiem. Armia Dzeusa schodziła mi z drogi, abym mogła szybko i zwinnie zawrócić. Justin chwycił moją dłoń i oboje ruszyliśmy.
Istoty wyciągały bronie i zaczęli walczyć. Słyszałam zgrzyt metalu i krzyki. Dźwięk upadającego ciała i szum własnej krwi w uszach. Serce waliło mi o żebra z taką siłą jak nigdy dotąd. Wokół panował chaos i wrzawa. Odwróciwszy się ujrzałam jak zakapturzona postać dzielnie walczy i odpycha przeciwników siłą wiatru. Nagle zniknął mi z pola widzenia, a ja wydostałam się z tłumu razem z Justinem. Z trudem łapałam oddech, ale wiedziałam, że jeśli się poddam to będzie moja ostatnia rzecz w życiu. Wtem poczułam nagły przypływ adrenaliny, gdy na szyi Justina z której spadła chusta ujrzałam ciemniejący krąg. Wtedy poczułam parzące ciepło na plecach.
niedziela, 6 grudnia 2015
Rozdział 20
Nim istoty wyczołgały
się z cel, my ruszyliśmy biegiem przed siebie. Serce obijało mi się o
żebra. Chłopaki biegli na przodzie, rękoma odpychając od siebie
uciekinierów. Próbowałam dotrzymać im kroku, ale nie potrafiłam. Nagle
wśród istot ujrzałam wnękę w ścianie. To te drzwi!
- Chłopaki! - Wydyszałam gwałtownie. - Przejście po lewej!
Oboje rzucili krótkie zerknięcie w kierunku ściany, następnie skinęli głowami, patrząc na siebie.
- Złap się! - Wrzasnął Matt. - My tu ich zatrzymamy!
- Nie zostawię Was! - Krzyknęłam rozpaczliwie.
Poczułam na plecach muśnięcie kilku dłoni.
- Ratuj Olivię! - Tym razem odezwał się Justin.
Przejście było coraz bliżej.
Dziesięć metrów...
Dziewięć...
Osiem...
Matt i Justin wyciągnęli ręce do tyłu a ja chwyciłam dłonie chłopaków.
Siedem...
Sześć...
- Eli... - Mówili powoli ze wzrastającym napięciem w głosie.
Pięć...
Cztery...
Trzy...
Wyprzedziłam ich dzięki temu, że siłą pchali mnie do przodu. Wciągnęłam powietrze i napięłam mięśnie.
Dwa...
Jeden!
- Dasz radę!
Odbiłam na lewo,
ramieniem wpadając na drzwi. Otworzyły się, a ja wpadłam gwałtownie do
środka. Odbiły się od ściany i zamknęły z trzaskiem. Upadłam na zimną
ziemię. Krzyki, szybkie kroki znikały i ucichały.
Opanowałam bicie serca i nierówny oddech.
- Pora wziąć się w garść. - Szepnęłam, chowając pojedyncze kosmyki pod czapkę.
Wstając zauważyłam, że
przede mną w dół ciągnęły się kamienne schody. Było całkowicie ciemno i
nie widziałam jak długie one są. Wyjęłam telefon i uruchomiłam latarkę.
Oświetlając sobie drogę, powoli zaczęłam schodzić. Im bardziej brnęłam w
dół tym coraz zimniej się robiło. Mój ciepły oddech pozostawiał parę,
która rozpływała się w powietrzu. Postawiłam krok i poślizgnęłam się,
tyłkiem zjechałam po trzech schodkach.
- Cholera. - Mruknęłam wkurzona.
Chcąc podeprzeć się ręką, poczułam pod palcami dziwną maź.
Poczułam metaliczny
zapach i zmarszczyłam brwi. Podświetliłam telefonem. Po mojej dłoni
spływała bordowa krew. Stłumiłam w sobie krzyk i szybko ją strzepnęłam.
Wstałam i ujrzałam, że schody już się skończyły, a przede mną rozciągał
się korytarz. Na ziemi krople krwi prowadziły cały czas prosto. Mimo
niepokoju jaki rozpierał moje zdrowe myślenie ruszyłam szybkim krokiem
przed siebie. Czułam w powietrzu duszący smród zgniłego mięsa. Ukryłam
głębiej twarz w chuście.
Usłyszałam głośne
chrapnięcie i zamarłam. Z bijącym sercem przywarłam do ściany,
zasłaniając ekran dłonią. Znowu coś wydało głośne "chrap" z siebie.
Jezu! Ktoś tu śpi!
Podświetliłam latarką i
ujrzałam na krześle, w pół siedzącego mężczyznę. Jego klatka piersiowa
powoli podnosiła się do góry i opadała. Ze spodni wystawał rzemyk
kończący się dwoma kluczami podobnymi do siebie.
- Pomocy...
Cichy szept zjeżył mi
włosy na głowie. Odskoczyłam od ściany świecąc dookoła latarką.
Naprzeciw mnie siedziała postać w obdartych i brudnych ubraniach.
Podnosząc powoli telefon dostrzegałam coraz więcej szczegółów. Postać
zakryła posiniaczoną ręką oczy. Gdy chciała wstać, po jej ramionach
spłynęły rude włosy.
- Olivia... - Szepnęłam i przywarłam do krat by ją dotknąć. - Wszystko gra? Co oni Ci zrobili?
Odsłoniła twarz i oniemiałam z przerażenia.
Jej policzek był opuchnięty i lekko fioletowy. Miała rozciętą wargę, z której powoli sączyła się krew. Miała załzawione oczy.
- Cieszę się, że Cię widzę. - Odparła cicho uśmiechając się.
- Zaraz Cię stąd wyciągnę.
Zerknęłam na klucze,
które były przypięte do spodni mężczyzny. Ukucnęłam przy nich. Złapałam
za rzemyk i powoli pociągnęłam, chcąc zobaczyć jak mocny jest supeł.
Odplątałam go i uradowana podniosłam klucze. Niestety prawie straciłam
równowagę, więc chwyciłam się krat. Klucze z głośnym brzdękiem obiły się
o pręty. Zamarłam, słysząc, że chrapanie ustało. Z bijącym sercem i
wstrzymanym oddechem spojrzałam na mężczyznę. On jednak tylko burknął
coś pod nosem o zmienił pozycję.
Wypuściłam powietrze z
ulgą. Sprawdziłam czy pierwszy klucz pasował. Na moje szczęście żelazne
drzwi ustąpiły. Złapałam w objęciach chwiejącą się na nogach Olivię.
Przełożyłam sobie jej rękę przez szyję i razem zaczęłyśmy iść
korytarzem. Moje oczy mimo ciemności widziały każdy dźwięk niczym dzikie
zwierzę.
- Przepraszam, że do tego dopuściłam. Tak mi przykro... - Szepnęłam spuszczając lekko głowę.
Olivia przytuliła mnie mocniej, kręcąc głową.
- Nic się nie stało. Jestem Ci wdzięczna, że po mnie przyszłaś.
- Obiecuję, że pożałuję tego co Ci zrobili.
- Sama tu przyszłaś?
- Nie. Jestem z Justinem i po części z Mattem.
- Po części? - Spytała zdziwiona. - A-ale gdzie oni są?
- Na górze. Dasz radę wejść po schodach?
- Chyba tak.
Powolnymi krokami
zaczęłyśmy stawiać kroki na stopniach. Trzymałam Olivię za rękę, a ona
próbując coś dostrzec w mroku szła za mną. Musiałam uważać, aby nie
poślizgnąć się znowu.
Bez problemów dostałyśmy
się na górę. Uradowana uchyliłam drzwi. Poczułam, że jakaś nieznana mi
siła ciągnie za klamkę od swojej strony. Światło płomieni zasłonięte
było przez stojącą przede mną postacią. Otworzyłam szeroko oczy,
rozpoznając ją. To ten strażnik z Ultimo Itinere w towarzystwie innych.
- A panie dokąd?
Olivia wyminęła mnie
zgrabnie i rzuciła garścią kamieni w strażników. Wykorzystując ich
zmieszanie złapała mnie za rękę i popędziłyśmy przed siebie. Dziwiłam
się skąd ma silę biegać. Jednak po szybkim ocenieniu sytuacji
stwierdziłam, że była bledsza i powoli zwalniała.
- Zatrzymajcie się!
Usłyszałam zgrzyt metalu
i ktoś z nich rzucił sztyletem. Przeleciał obok mojej głowy, wbijając
się w ziemię. Przebiegając, opuściłam dłoń i chwyciłam jego rękojeść.
Schowałam go do kieszeni, mając nadzieją, że okaże się pomocny gdy
dojdzie do walki wręcz.
Po chwili kolejne ostrze przemknął bardzo blisko Olivii, która otrzeźwiała nagle. Ujrzałam drzwi i kopniakiem otworzyłam je.
Sala, która wcześniej
była wypełniona ludźmi i duchami teraz była całkowicie pusta. Olivia
weszła do środka i zamknęła drzwi. Podsunęłam pod nie stół a na nim
położyła z trudem krzesło.
Rozejrzałam się dookoła gorączkowo szukając drzwi wyjściowych. Lecz one jakimś cudem zniknęły.
Byłyśmy w ślepym zaułku.
- Olivia!
Rozdział 19
Zdecydowanie lepiej
szedł mi trening. Gdy tylko Justin zerkał w moją stronę od razu
zaczynałam czuć jak w brzuchu motyle rozkładając skrzydła.
Rozłóż swe płatki, kwiecie
Bam! Róża pięknie rozwinęła swe czerwone płatki. Ogród Oracle był teraz jeszcze bardziej kolorowy niż przedtem.
- Eli, mam dla Ciebie
zadanie kończące Twój trening. - Wyrocznia gestem wskazała bym do niej
podeszła. Kucała przyglądając się czemuś.
Gdy zbliżyłam się,
ujrzałam martwego wróbla, leżącego z zamkniętymi oczami. Pomijając fakt,
że co on kurna tutaj robił pod ziemią to czemu nie żyje?
Wolałam nie myśleć, że Oracle go specjalnie zabiła.
- No to do roboty.
Zamknęłam oczy, szukając
w otoczeniu tej właściwej duszy. Gdy ją odnalazłam a raczej poczułam,
pomyślałam intensywnie nad słowami. Było tak, że słowa, które miały
ożywić martwe ciało same przychodziły mi do głowy. Tak jakbym wiedziała
to od zawsze.
Rozłóż skrzydła, ptaku i zwiedź nieznane Ci zakątki świata.
Ptak otworzył oczy. Spokojnie podniósł się i rozkładając skrzydła, wzbił się w powietrze.
Oracle pogratulowała mi, a ja uśmiechnęłam się z dumą.
- Jesteś już gotowa, aby
pójść do Pustki. Opanowałaś uzdrawianie co za tym idzie masz otwarty
umysł na zaklęcia. - Pokazała mi kciuk skierowany w górę, a ja go
odwzajemniłam. - Musisz jeszcze się zamaskować. Zwłaszcza Twoje oko.
Załóż jakieś soczewki, czerwone lepiej i coś co może zakryć Ci twarz.
- Coś się wymyśli. - Do rozmowy włączył się Justin, mierzwiąc mi włosy. - Musimy wracać, Eli.
- Wiem. - Rzekłam, potakując. Nie ma czasu do stracenia.
- Elizabeth, zanim pójdziesz, weź to i nie zdejmuj. - Podała mi naszyjnik.
Bez przyjrzenia się mu, włożyłam podarunek do kieszeni.
- Dziękuję, Oracle.
* * *
Tak jak myślałam. Moja
mama miała soczewki w swoich rzeczach. Kiedyś je kupiła, ale szybko o
nich zapomniała. Były one koloru rażącego płomienia. Idealne do mojego
przebrania.
Ubrałam się w czarne
wytarte jeansy i czerwoną bokserkę. Na ramiona zarzuciłam ciemną
ramoneskę. Justin przyglądał mi się z zainteresowaniem. Westchnąwszy
podeszłam do lustra, trzymając w dłoni dwie soczewki.
Po półgodzinach mordowaniu się z nimi, moje załzawione oczy były przyozdobione pomarańczowymi źrenicami.
Przypomniało mi się o
wisiorku od Oracle i od razu go wyjęłam. Był to błękitny, podłużny
kryształ na czarnym rzemyku. Gdy go dotknęłam poczułam delikatne
mrowienie na palcu. Nie wiedziałam czemu mi go ofiarowała, ale
postanowiłam dotrzymać złożonej przeze mnie obietnicy i założyłam go.
Kryształ ukryłam pod bluzką. Chłodny minerał złączył się w kontakcie z
moją ciepłą skórą.
- Ładny naszyjnik, ale po co Ci go dała? - Spytał Justin, podchodząc do mnie.
Wzruszyłam ramionami.
Założywszy czarne trampki owinęłam szyję grubą chustą. Włosy związałam
niedbale w koka, którego okryłam pod czapką.
- Wyglądasz jak bezdomny. - Skomentował chłopak, patrząc na mnie skrzywiony.
- I kto mówi...
Był podobnie ubrany, ale w przeciwieństwie do mnie, nie musiał się męczyć z ukrywaniem twarzy jak ja.
Wreszcie byliśmy gotowi
do wyruszenia. Skoro Matt z łatwością mógł trafić do Ultimo Itinere to
ja też mogę! Złapałam dłoń Justina i ze skupieniem poszłam w ślady
Śmierci.
- Chcę przenieść się do Ultimo Itinere!
- Avada Kadavra!
- Po cholerę to krzyczysz?!
Ciemność otoczyła nas
swoimi ramionami, dusząc swoją ślepotą. Tylko ręka Justina mówiła mi o
jego obecności, nie mogłam go dostrzec. Wyostrzyłam wszystkie zmysły i
usłyszałam nierówny oddech chłopaka. Ścisnęłam jego dłoń, a on to
odwzajemnił.
Przestrzeń rozświetliło
jasne światło i znów ujrzałam długi korytarz podzielony na Pustkę i
Reinkarnację. W ciszy pozwoliłam Justinowi na chwilę zaskoczenia i
fascynacji tym niecodziennym widokiem.
- O co Ci chodziło z tym "Avada Kadavra"? To nie Harry Potter...
- Byłoby zabawnie, gdyby Snape nas wpuścił. - Zaśmiał się, a ja strzeliłam face palm'a.
- Dobra, skupmy się. Musimy iść.
Przekroczyłam granicę
Ultimo Itinere i Pustki. Lodowate uczucie postawiło mi włosy na karku,
aż się wzdrygnęłam. Co to za nieprzyjemne wrażenie, które związało mnie
od środka? Justin poczuł dokładnie to samo. Oboje przełknęliśmy głośno
ślinę i ruszyliśmy dalej.
Światło korytarza
znikało za nami. Pomieszczenia rozświetlały palące się płomienia.
Wszystko było ciemne, martwe i zniszczone. Każdy krok zbliżał mnie do
czegoś czego bałam się najbardziej. Czasami miałam wrażenie, że słyszę
stłumione krzyki gdzieś z oddali, ale starałam się to ignorować.
Twarz Justina dziwnie
pobladła i była taka jakaś niewyraźna, jakby przemęczona. Gdy go lekko
szturchnęłam on o mało nie stracił równowagi. Przytrzymałam go za rękę.
- Wszystko w porządku?
- Czuję się trochę osłabiony, ale nie zwracaj na to uwagi. - Rzekł, uśmiechając się lekko.
Może to był zły pomysł,
że go tutaj zabrałam? Szliśmy w same serce Pustki. Otaczająca nas
atmosfera mogła źle na niego wpływać. W końcu był tylko człowiekiem.
Tylko
Człowiekiem
Ja też byłam kiedyś tylko człowiekiem, ale nad moim losem zachmurzyło się i w każdym momencie burza mogła zniszczyć wszystko.
Zatem, co mam robić? Nie chcę umierać, ale też nie mogę przestać myśleć o tym, kim się stałam. To za bardzo boli.
- Hej, Wy tam!
Oboje z Justinem z
bijącym szybko sercem spojrzeliśmy za siebie. Z daleka zobaczyłam
biegnącego do nas mężczyznę odzianego w ciemną zbroję, tego samego
którego widziałam na zebraniu Stworzycieli Świata.
- Kim jesteście?
Stanął naprzeciw nas,
lustrując groźnym spojrzeniem naszą dwójkę. Spuściłam lekko głowę,
zatapiając połowę twarzy w miękkiej chuście.
- Mamy sprawę do Lucifera. - Mruknęłam lodowatym tonem.
Strażnik zerknął na mnie podejrzliwie.
- To czemu jesteście tutaj? Wejście jest gdzie indziej.
Ugryzłam się w wargę tak mocno, że aż poczułam w ustach krew.
- Jesteśmy tu dopiero od niedawna i często tędy nie przechodzimy. Lucifer powiedział, że możemy tędy chodzić.
- Doprawdy? Ja słyszałem, że mam nikogo tędy nie przepuszczać.
W jego dłoni błysnęło ostrze, a ja zacisnęłam dłonie w pieści gotowa na atak.
Nagle Justin podszedł do strażnika i klepnął go lekko w ramię.
- Spoko brachu, Lucifer
miał do nas specjalną prośbę i kazał nam przybyć. Tym przejściem było
szybciej, więc dlatego tu jesteśmy. Wpuść nas a my mu nic nie powiemy,
że zagiąłeś zasady, okej?
Zapadła grobowa cisza.
Justin z poważnym spojrzeniem i przekonaniem na twarzy wpatrywał się w
strażnika, który mierzył go wzrokiem. Wreszcie mężczyzna dał za wygraną i
burknął z niesmakiem:
- Idźcie cały czas przed
siebie. Na końcu drogi jest para drzwi/ Poczekacie na Lucifera w pokoju
po lewej. Do prawych macie nie wchodzić, jasne?
Oboje skinęliśmy głowami. Prędko stamtąd zniknęliśmy, bojąc się, że strażnik mógłby się rozmyślić.
Oddaliwszy się na bezpieczną odległość zagadałam do Justina:
- Jak Ty to zrobiłeś? Przekonałeś go! Eh, Justin?
Był cały blady, a na twarzy malowała się panika. Jak mantrę pod nosem powtarzał, że mogliśmy zginąć. Zaśmiałam się z ulgą.
Gdy doszliśmy do końca ujrzałam dwoje drzwi.
- Które to miały być? Hmm... chyba lewe, ale ja wolę prawe. - Powiedział z udawaną nonszalancją, a ja zachichotałam.
Otworzywszy prawe drzwi
oniemiałam z wrażenia. Stałam przed ogromną salą. Wszystko oświetlało
dwa żyrandole i duży żar bijący od komina. Wszędzie stały stoliki, a
przy nich siedzieli ludzi i duchy. Wokół panował gwar i hałas. Wszędzie
było słychać głośne rozmowy, wrzaski i śmiechy. Więc tak się zabawiają w
Pustce, pomyślałam ze zdegustowaniem.
Z daleka zobaczyłam
kolejne drzwi. Czułam, że im dalej będę brnęła tym szybciej odnajdę
Olivię. Pociągnęłam Justina za rękaw i wskazałam podbródkiem przed
siebie a on skinął głową. Po cichu przemykaliśmy miedzy ludźmi. Kilka
osób dźgnęło mnie przypadkiem a ja syczałam z bólu. Odwróciwszy,
zorientowałam się, że nie ma ze mną Justina. Ogarnęła mnie panika i
zaczęłam się rozglądać dookoła. Zawracając wpadłam na kogoś o mało nie
upadając.
- Sorki.
Nieznajomy chwycił mnie silnie za ramie i potrząsnął.
- Uważaj smarkulo jak łazisz.
Podniosłam wzrok i
umilkłam z zaskoczenia. Przede mną stał Matt ze szklanką w dłoni i jej
zawartością na bluzce. Jego wzrok próbował mnie spalić.
- Hę? Mowę Ci odjęło?! Mam Cię nauczyć jak się chodzi?!
Jego dłoń coraz bardziej zaciskała się na moim ramieniu. Coś mi przeskoczyło w środku a ja pisnęłam.
- Matt, puść mnie!
Zaskoczony zerknął na moje oczy.
Ups, ale wtopa.
Pochylił się w moją stronę i szepnął, że ledwo go usłyszałam:
- Eli, to Ty?
Skinęłam lekko głową a on puścił mnie.
- Co Ty do cholery tu robisz?
- Przyszłam po Olivię, Matt. Nie próbuj mnie zatrzymać.
- Nie próbuję... I tak już za późno. - Burknął, wzrokiem lustrując moją twarz. - Jesteś sama?
- Nie. Zgubiłam Justina w tłumie.
- Co ja? - Jakby z ziemi wyrósł przede mną chłopak, a ja odskoczyłam z przerażeniem.
- Kurde, nie strasz tak mnie! - Wyskoczyłam z pretensjami, a on tylko wzruszył ramionami.
Matt rozejrzał się
dookoła i popchnął nas lekko w stronę drzwi na końcu pomieszczenia.
Powoli szliśmy tam, unikając podejrzanych zerknięć w naszą stronę.
Przeciskając się przez
tłum, dobrnęliśmy do przejścia. Uchyliliśmy się i szybko do środka
weszliśmy. Usłyszałam za sobą strażnika, który głośno wrzasnął, że wśród
nas jest dwóch oszustów.
Rychło w czas, pomyślałam i zamknęłam drzwi.
Odwróciwszy się
zobaczyłam długi korytarz oświetlany pochodniami. Po bokach rzędami
ciągnęły się pomieszczenia za zamkniętymi kratami. Do moich uszów
dobiegły jęki i powarkiwania.
Matt delikatnie skinął
głową, oznajmiając, że musimy iść. Jako pierwszy ruszył przed siebie.
Gdy minął pierwszą celę nagle zza krat wyłoniło się morze rąk, które
próbowało dosięgnąć chłopaka. Towarzyszyły przy tym wrzaski pełne
nienawiści i bólu. Z przestrachem cofnęłam się, wpadając na Justina.
Złapał mnie za rękę i ze zniesmaczoną miną ruszył za Mattem. Uwięzieni
ludzie przyciskali ciało do krat i machali jak opętani kościstymi
rękoma.
Poczułam ucisk na
nogawce i zapiszczałam, gdy coś za nią szarpnęło. Blady i niski starzec
próbował przyciągnąć mnie do siebie. Matt odwrócił się w mgnieniu oka i
jednym ruchem sztyletu odciął rękę od jego właściciela. Rozległ się
wrzask, który zabrzęczał mi w uszach. Kończyna upadła na ziemię, a krew
okrążyła ją w kałuży.
- Rusz się. - Matt z groźnym spojrzeniem popchnął mnie do przodu.
Przełykając głośno ślinę zrobiłam to co kazał. Tym razem z większą ostrożnością.
- Tu jest Olivia? - Spytałam, rozglądając się za nią w nadziei.
- Nie. Tu trzymając grzeszników. Ją pewnie trzymają w osobnej komnacie. - Odparł, odpychając od siebie wyciągnięte dłonie.
- Czym zgrzeszyli? - Zapytał Justin, przyspieszając by zrównać się krokiem z Mattem.
- Im głębiej wchodzimy,
tym gorzej. Złodzieje, mordercy, gwałciciele, terroryści... Jest ich
tysiące. Zaraz gdzieś powinny być drzwi, które nas stąd wyprowadzą, ale
szczerze przyznam, że bardzo rzadko tu bywam. - Wytłumaczył, marszcząc
brwi.
- Skoro w Pustce umierają dusze to czemu oni żyją?
- Czekają na egzekucję.
Nie odezwałam się. Ta
odpowiedź sprawiła, że moją ciekawość zburzyła jej granica. Dalej
szliśmy w ciszy. Myślałam, że to trwa już wieki. Korytarz rąk się nie
kończył.
Nagle grobową ciszę rozdarł głośny dzwon.
wtedy poczułam adrenalinę płynącą w żyłach.
- Jasna cholera... - Zaklął Matt.
Odwróciliśmy się jednocześnie. Kilka pobrzękiwań i klatki otworzyły się po kolei.
- Na co czekacie?! Uciekajcie!
Rozdział 18
- Eli, to już piata
roślina. Zaraz cały ogród mi zgnije przez Ciebie. - Rzekła z żalem
Oracle i przeczesała swoje włosy. - Co Ci się stało, skarbie?
Justin, pomyślałam z bólem.
Od kilku minut stał
razem z Oracle za mną, obserwując moje poczynania, a raczej
nie-poczynania. Jego piwne oczy próbowały mnie przejrzeć na wylot. Wzrok
chłopaka, aż wypalał mi skórę. Zacisnęłam powieki, próbując się skupić.
Ni.
Oracle z westchnięciem podeszła do mnie. Poczułam jej ciepłe dłonie na poziomie moich oczu. Odetchnęłam głęboko.
- Pomogę Ci, okej? Justin, prosiłabym Cię o odsuniecie się.
- Jasne, wrócę lepiej do bliźniaczek.
Jego przeszywał mnie na wskroś, ciął jak żyletka.
Niknące kroki oznajmiły o odejściu chłopaka.
- Teraz lepiej? -
Szepnęła z troską, a ja skinęłam delikatnie głową. - Dobrze, w takim
razie skoncentruj się i uważnie wsłuchaj w mój głos.
- Yhym. - Mruknęłam i postarałam się wyciszyć umysł.
Przez chwilę panowała, zagłuszona moim oddechem.
"Elizabeth, słyszysz mnie?"
"Tak"
"A słyszysz to?"
Zadźwięczała delikatna melodia, a zaraz po niej anielski głos.
Nic nie czułam, ani
dłoni Oracle, ani gruntu pod nogami, ani delikatnego wiatru. Śpiew
przebiegał po mojej skórze niczym miękkie piórko. Składał mi pocałunek
na czole jak troskliwa matka. Poczułam jednocześnie w sercu wypełniający
mnie spokój. Czułam jakby moja dusza odchodziła od ciała i zaczęła się
unosić niesiona wiatrem.
Dotknij mnie...
Wyciągnęłam rękę. Na
opuszkach palców poczułam coś chłodnego i miękkiego. Rozłóż swe płatki,
kwiecie, pomyślałam zupełnie jakbym przeczytała cytat z książki.
Coś się zmieniło.
Poczułam to w głębi serca. Czyjaś ręka potrząsnęła mną brutalnie.
Otworzyłam oczy gwałtownie jak ze snu. Odetchnęłam głęboko. Czułam się
bardzo dziwnie, tak jakby moje ciało było tylko powłoką.
- Eli, w porządku? Jesteś blada.
- Tak, wszystko gra...
- Popatrz, udało Ci się!
Młoda łodyżka przybrała postać pięknego kwiata, którego płatki rosły ciasno obok siebie, mieniąc swoim różem w świetle słońca.
- Piękny...
Poczułam jakby ktoś
rzucił w moją głowę czymś twardym. Intensywny ból przeszył mnie od
środka. Zaciskając oczy, upadłam na ziemię. Oracle objęła mnie
ramionami, ale nic nie powiedziała. Straciłam całkowicie siły, a moja
świadomość odpłynęła gdzieś daleko.
* * *
Ciepły podmuch musnął
moje policzki. Podniosłam powieki i powoli się postawiłam do pozycji
siedzącej. Intensywny ból we skroni zmusił mnie do ponownego położenia
się.
- O, obudziłaś się. - Przed łóżkiem pojawiła się sylwetka Justina.
Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- Gdzie jest Oracle?
- Wyszła na chwilę. Powiedziała, że poszła coś załatwić. - Odparł beznamiętnie. - Jeśli Ci przeszkadzam to sobie pójdę.
Nie potrafiłam mu nic
odpowiedzieć. Jednak moja ręka mimowolnie wyciągnęła się do przodu,
chwytając go za bluzkę. Zaskoczony posłał mi pytające spojrzenie. Usiadł
na boku łóżka, a ja go puściłam.
- Wyjaśnisz mi co Cię gnębi?
Pociągnęłam koc na połowę twarzy, by zasłonić rumieńce.
- Ty.
- O, dzięki, miło wiedzieć. - Odparł ironicznie. - Co Ci zrobiłem?
- Nic.
Otworzył usta by coś powiedzieć, ale zaraz potem zamknął je.
- To daj znać jak znajdziesz konkretny powód.
Już miał wstać, gdy
znowu go pociągnęłam. Jednak tym razem przez przypadek zrobiłam to za
gwałtownie przez co chłopak wpadł na mnie. Zapanowała niezręczna cisza
przerywana szybkim biciem naszych serc. Nasze twarze dzieliła
kilkucentymetrowa odległość.Na jego policzkach zakwitły cudowne
rumieńce, a jego oczy stały się tak głębokie, że mogłam w nich utonąć.
- Eli... - Jego głos zadźwięczał mi w uszach niczym dzwoneczek.
Zamykając oczy
przybliżyłam twarz i złączyłam nasze usta w delikatnym pocałunku. Mój
świat nagle zawirował. Słyszałam jedynie szum krwi w uszach i bicie
serca.
Justin podniósł się i
odsunął. Poczułam ucisk w żołądku. Czyżbym go obrzydziła? Łzy mimowolnie
spłynęły mi po policzkach. Czyli jednak... woli Olivię.
Odepchnęłam go i wstałam
gwałtownie tak, że zakręciło mi się w głowie. Przez chwilę straciłam
równowagę, ale w porę złapał mnie Justin.
- Gdzie Ci się tak spieszy? - Spytał z rozbawieniem.
Gdy chciałam mu się
wyrwać on objął moją twarz ciepłymi dłońmi i złożył na ustach delikatny
pocałunek. Oniemiałam a on uśmiechnął się.
- To dlatego chodziłaś naburmuszona?
Wytarł kciukiem łzę, płynącą po policzku. Wydęłam policzki, robiąc z ust dzióbek.
- Nie prawda...
Zaśmiał się i przytulił mnie mocno. Ten gest sprawił, że sama uśmiechnęłam się. Objęła go, czując ogarniające mnie ciepło.
Postaliśmy tak przez chwilę, która mogłaby trwać wiecznie.
- Chyba Cię lubię... - Zaczęłam niepewnie.
- Chyba? - Zaśmiał się. - Ja chyba Ciebie też.
Uśmiechnęłam się. Poczułam jak wielki kamień spada mi z serca. Pochylił się, stykając nasze nosy.
- Wróciłam! - Śpiewając,
do domu nagle wparowała Oracle tanecznym krokiem. Zobaczywszy nas
uśmiechnęła się, mrużąc oczy. - Oii, nie ładnie...
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)