piątek, 21 sierpnia 2015

Rozdział 9

Chłodne powietrze zakręciło się wokół niego i rozwiało mi włosy. Czerwono krwiste tęczówki wpatrzone w moje. Tak, to był on. Mężczyzna, którego ujrzałam na cmentarzu. Teraz widziałam jego młodą twarz. Blada cera, wręcz biała. Mocno zarysowane kości policzkowe i czarne przydługie włosy z niesforną grzywką opadającą mu na przystojną twarz. Doznałam wrażenia, że jest w nim coś groźnego i przyciągającego. Położyłam dłoń na swojej klatce piersiowej, czując jak serce uderza o żebra. Mężczyzna zrobił krok do przodu, a ja cofnęłam się ze strachem. Jego kąciki ust powoli podniosły się do góry, pokazując uśmiech. Nie należał on do tych przyjemnych i miłych uśmiechów. Był on raczej złowrogi i diabelski.
- Boisz się mnie? - Spytał głębokim i zimnym tonem.
Zrobił kolejny krok w moją stronę, zmuszając mnie do cofnięcia się. Usłyszałam jak Neo głośno fuka i stroszy sierść. Szybko zeskoczył z łóżka i wybiegł z pokoju. Żałowałam, że ja nie mogłam tak uciec. 
- Kim jesteś? - Spytałam cicho.
Wtedy mój pokój ogarnął niespodziewany chłód, który był tak wielki, że aż poczułam dreszcze. Każdy oddech wywoływał parę, która po chwili rozpływała się w powietrzu. Zaczęłam się trząść.
- Jestem tym co budzi strach, Panem nieżywych, władcą nieszczęścia i okrutną prawdą. - Powiedział stanowczym tonem i zbliżył się do mnie. chciałam się znowu cofnąć, jednak napotkałam przeszkodę w postaci ściany. Przycisnęłam ciało do niej tak mocno, mając nadzieję że wciągnie mnie i odgrodzi od tej istoty. Niestety, liczyłam na niemożliwe. - Jestem Śmiercią.
- Co tu robisz? - Zapytałam drżącym głosem, objęłam się rękoma, próbując zneutralizować odczucie zimna. - Jestem za młoda, żeby umrzeć. - Dodałam cicho.
Wyraźnie go to rozbawiło. Przez chwilę patrzyłam na niego z przerażeniem, a on śmiał się.
- Ileż razy ja to słyszałem z ust ludzi, których nie dawno zakopałem w grobie. Jednakże nie przyszedłem po to. - Dał mi chwilę ciszy, żebym przetrawiła tą informację i trochę się uspokoiła. - Chcę coś Ci pokazać.
- Nie jestem zainter...
- Nie pytam Cię o zdanie. - Przerwał mi, a ja zamknęłam usta, bojąc się dalej odezwać.
- Chodź.
Nagle ogarnęła mnie całkowita ciemność. Nie straciłam przytomności, jednak niczego nie mogłam dostrzec. Nie rozróżniałam kształtów. Zupełnie żadnych. Nic. Całkowicie. Nawet nie czułam gruntu pod stopami. Czy ja lewitowałam? Dopiero gdy potknęłam się o własne nogi, zdałam sobie sprawę, że wyobraźnia plecie mi figle.
- Jak taka łamaga może być wybranką? - Usłyszałam sarkastyczny głos chłopaka.
Podniosłam się i spróbowałam dojrzeć miejsce z którego go usłyszałam. Wtem oślepiło mnie jasne światło. Zacisnęłam mocno powieki, czekając aż moje oczy się przyzwyczają. Gdy ponownie je otworzyłam osłupiałam, widząc niesamowity widok. Przede mną rozciągał się długi korytarz ze stojącymi kolumnach po bokach. To co mnie zaskoczyło to wystrój ów pomieszczenia. Po lewej stronie czarne filary były "ozdobione" poszarpaną szatą. Jednak po prawej kolumny były czysto białe z ładnie powieszonymi błękitnymi materiałami. Na suficie widniał złoty żyrandol. Również podzielony. Jedna część, zardzewiała z wypalonymi świeczkami i z zaschniętym woskiem, wylewającym się ze świecznika. Druga zaś, biła po oczach pięknym, lśniącym złotem. Była wręcz idealnie czysta, bez żadnych rys i substancji pozostałej po roztopionych świecach. Otworzyłam usta oszołomiona kontrastem tego miejsca. Chłopak, zwany śmiercią minął mnie i szybkim krokiem szedł wzdłuż  korytarza. Ruszyłam za nim, nie mając większego wyboru.
- Czemu mnie tu przyprowadziłeś?
Cisza.
- Co to za miejsce?
Cisza.
Oburzona jego milczeniem, tupiąc nogami przyśpieszyłam i zrównałam się z nim.
- Odpowiedz mi! Mam prawo wiedzieć!
Posłał mi groźne spojrzenie, a ja poczułam, że się kurczę pod wpływem jego oczu. Naprawdę był straszny. Westchnął z pogardą i znów patrzył przed siebie.
- Przyprowadziłem Cię, bo musiałem. Znajdujemy się teraz w Ultimo Itinere. - Powiedział ostatnie słowa w nieznanym mi języku.
- Wiele mi to mówi...
- "Ultimo Itinere" jest ostatnią drogą, którą pokonują duchy. Za wrotami, które są końcem tego korytarza jest prawda. - Spojrzał na mnie, widząc, że nadal nie kumam tłumaczył dalej - Dowiadują się czy zgniją w Pustce lub przejdą Reinkarnację.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem, ale zaraz doszła do mnie jedna myśl.
- To czemu tam idziemy? - Zatrzymałam się i przerażona dodałam - Przecież mówiłeś, że...
- Na wszystkich martwych! Nie! Idziemy tam na zebranie!
- Jakie kurna zebranie?! - Wrzasnęłam nic nie rozumiejąc.
- Stworzycieli Świata. - Odparł, wymawiając ten tytuł z wielkim szacunkiem.
Stworzycieli Świata... Wyobraziłam ich sobie jako potężne istoty, władające każdą, nawet najmniejszą jednostką życia. Ale zaraz... czemu ja tam szłam? Po co mnie tu sprowadził?
- A co mi do tego?
- Dowiesz się. - Widząc, że otwieram usta by coś powiedzieć, przerwał mi warknięciem - Spróbuj zadać jeszcze raz te pytanie, a przysięgam, że uduszę Cię Twoimi własnymi strunami głosowymi.
Przełknęłam głośno ślinę. Chłopak zgrzytnął zębami i odwrócił się, podążając przed siebie. Przyśpieszyłam kroku.
- Powiesz mi chociaż jak Ci na imię?
- Śmierć.
- To nie jest imię.
- Jesteś cholernie upierdliwa smarkulo.
Poczerwieniałam ze złości.
- A Ty masz niewyparzony język.
Zaśmiał się ironicznie. Zagotowało się we mnie ze złości. Doszłam do wniosku, że rozmowa z tym burakiem nie ma sensu. Mimo wszystko chciałam się czegoś dowiedzieć. Nie mogę wrócić do domu, jestem całkowicie zależna od jego osoby. Na czym będzie polegało te spotkanie. Jednak, skoro w moim wyobrażeniu Stworzyciele Świata to bogowie lub istoty obdarzone największą władzą... to po cholerę ja się tam mam znaleźć?
Przygryzłam wargę. Co jeśli nigdy stąd nie wrócę? Jeśli to co mówi jest kłamstwem i właśnie idę w sam środek pułapki. Spojrzałam na chłopaka, nieświadomego mojego wzroku. Był odrobinę wyższy ode mnie. Szedł stanowczym krokiem.
Zamyślona wpadłam na niego, gdy on stanął nagle. Pomasowałam nos, który najbardziej ucierpiał po brutalnym zetknięciu się z mężczyzną i spojrzałam przed siebie. Chłopak stał przed ogromnymi drzwiami.
- Witaj na spotkaniu, Elizabeth.
Wtem wrota otworzyły się bez żadnego skrzypienia. Moim oczom ukazał ogromna sala. Tak samo podzielona jak tamtejszy korytarz, który rozciągał się tuż za mną. Na środku stał długi stół a przy nim siedzieli ludzie, nie... Stworzyciele Świata. Po prawej stronie, jasnej i tej piękniejszej na samym końcu siedział starszy mężczyzna z białymi włosami i długą brodą, ze splecionym dłońmi i podpartym na nich podbródkiem. Miał ciepłe i spokojne spojrzenie błękitnych oczu. Po jego prawej siedział zdecydowanie niższy od niego chłopaczek. Ciągle poprawiał druciane okulary, zjeżdżające mu na mały nos. Miał krótkie, blond włosy. Naprzeciw niego siedział młody facet z bardzo długimi jasnymi włosami i w lśniącej, złotej zbroi. Lewą część stołu zajmował zgarbiony lekko mężczyzna, również starszy z siwiejącą brodą. Był zupełnym przeciwieństwem osoby siedzącej na wprost niego. Jego spojrzenie było pozbawione wszelkich uczuć. Po jego lewej stronie siedział chłopak, podobny wyglądem do tego, który dzielił druga stronę stołu. Tylko, że miał zamiast blond ognisto rude włosy, sterczące na wszystkie strony. Naprzeciw niego siedział opakowany w czarną zbroję mężczyzna. Miał bardzo krótkie, czarne włosy.
Wszyscy spojrzeli na mnie. Poczułam wewnętrzny niepokój, mieszany z podziwem.
- Rusz tyłek. - Usłyszałam groźny głos mojego porywacza i aż podskoczyłam, wywołując rozbawienie na twarzach istot dzielących lewą stronę stołu.
- Gdzie ja mam... - Spytałam, nie kończąc. Zauważyłam, że czarnowłosy usiadł obok mężczyzny w ciemnej zbroi.
Niepewnie podeszłam do stołu. Siwy mężczyzna uśmiechnął się ciepło i wskazał gestem dłoni drugie miejsce po swojej lewej. Jego sympatyczny wyraz twarzy dodał mi otuchy i kiwając delikatnie głową, usiadłam obok blondyna w złotej zbroi. W duchu ucieszyłam się, że dzielę z nimi tą jaśniejszą połowę. Spojrzałam w stronę ciemnowłosego chłopaka, który mnie tu sprowadził. Odchylił się na krześle, kładąc swoje buty na stole i zakładając ręce za głowę. Co za całkowity brak kultury, pomyślałam. Nasze oczy na chwilę się spotkały. Tchórzliwie odwróciłam głowę.
- Witaj panno Elizabeth na naszym zebraniu. - Powiedział mężczyzna, gładząc swoją brodę i obserwując mnie.
Poczułam się głupio, wiedząc, że mam na sobie piżamę. Byłam ubrana tylko w krótkie, trochę za luźne spodenki w kolorowe kropki oraz krótką bokserkę z uśmiechniętą buźką. Zarumieniłam się, zawstydzona. Gorszego upokorzenia w życiu nie miałam.
- P-przepraszam, ale kim Wy wszyscy jesteście? - Wydukałam niepewnie.
- Jam jest Deus, stworzyciel życia i piękna. Oto mój doradca Leon. - Niski chłopak skinął głową w moją stronę, a ja nie wiedząc co zrobić, odpowiedziałam tym samym. - A on jest strażnikiem bramy reinkarnacji, Aaron...
- Daruj sobie te formalności, Deus. Za dużo się tu nasiedziałem. - Przerwał mu warknięciem mężczyzna po drugiej stronie stołu. Wyprostował się i obdarzył mnie zimnym spojrzeniem.
- Matt, gdzie jest Diana? Do jasnej cholery, powinna już być!
Mój porywacz podniósł, jęcząc z niezadowolenia. A więc nazywa się Matt.
- Nie wiem, gdzie ta gnida polazła. Mówiłem jej, że ma przywlec swoją wielką dupę tutaj, ale najwyraźniej nie zajarzyła. - Odburknął ze zdenerwowaniem.
Odpowiedź, najwyraźniej nie ucieszyła mężczyzny.
- Kim jest Diana? - Spytałam cicho strażnika Aarona.
Pochylił się w moją stronę i zaczął wyjaśniać:
- Diana to poprzedniczka Pana Matta.
- Czyli to ona była wcześniej Śmiercią?
Pokiwał głową. Teraz wszystko łączyło się w jedna całość. Usłyszałam jak strażnik szepcze coś do ucha Deusowi, o naszym poprzedniku. Zamarłam. oni rozmawiali o moim poprzedniku. Jeśli Matt jest Śmiercią, to ja byłam... jego przeciwieństwem.
- Przepraszamy za spóźnienie.
Odwróciłam się ujrzałam dwójkę młodych ludzi, na oko w moim wieku. Byli biali, prawie, że przezroczyści i sprawiali wrażenie unoszących się nad ziemią. Duchy, pomyślałam. Jeden z towarzyszy był dziewczyną. Kręcone, krótkie włosy i czarna zwiewna tunika oraz ciemne rurki. Miała niezadowolony wyraz twarzy i założone ręce na piersiach. Chłopak zaś miał zakłopotane spojrzenie, jasne włosy i czarną opaskę, zasłaniająca jego prawe oko. Ubrany był w był zapinaną bluzę i szorty. Nie wiem czemu, ale gdy tylko mu się przyjrzałam przypomniałam sobie o Justinie. Mój rówieśnik napotkał moje spojrzenie i uśmiechnął się. Odpowiedziałam mu tym samym. Usiadł naprzeciw mnie, witając się z Deusem.
- Gdzieś Ty była? Kazałem Ci się spóźnić, ale nie tak, żebym nawet ja się niecierpliwił. - Rzekł wyraźnie zdenerwowany czarnowłosy, brodaty mężczyzna.
To pewnie ona była Dianą. Usiadła, a raczej opadła na krzesło naprzeciw Matta i naburmuszyła się niczym dziecko przymuszone do czegoś na co nie miało ochoty.
- Kim jest ten mężczyzna? - Spytałam ponownie Aarona.
- Lucifer. - Odparł. Usłyszałam w jego głosie pełną niechęć i obrzydzenie.
Pan zniszczenia i wszystkiego co haniebne, dodałam w myślach. Gdy ów mężczyzna zaczął pouczać Dianę, ja przyjrzałam się mojemu poprzednikowi. Chłopak nie był spięty, miał spokojny i łagodny wyraz twarzy. Odwrócił się w moją stronę i zadał mi niespodziewanie pytanie:
- Jak się masz, Elizabeth?
Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, gdy Deus podniósł rękę do góry, chcąc uciszyć wszystkich i zwrócić ich uwagę.
- Drodzy Państwo, pragnę zabrać głos by wytłumaczyć naszej Elizabeth powód, dla którego ją tu sprowadziliśmy. - Mężczyzna posłał mi ciepły i przepraszający uśmiech. - Cieszymy się panienko, że jesteś tutaj z nami.
A miałam jakiś wybór, pomyślałam ironicznie.
- Teraz ci wszystko wytłumaczę. Jak wiesz, pewnie uczyłaś się na lekcjach w szkole o Reinkarnacji i Pustce. - Skinęłam głową. Jakiś przebłysk lekcji etyki miałam, ale większość przespałam. - Otóż, ja jestem stworzycielem Reinkarnacji, zaś Lucifer odpowiada za Pustkę. U mnie żywe istoty rodzą się na nowo w nowym ciele, a u niego dusze umierają zapomniane w otchłani. - Jak tak opowiadał to, czułam, że zaczynam się wciągać. Nie śmiałam mu przerwać oraz modliłam się, żeby nikt inny tego nie zrobił. - Jednak, potrzebujemy osoby, które są odpowiedzialne za dusze przechodzące przez Ultimo Itinere. Chyba wiesz co to jest? - Znów skinęłam głową. - Tak więc, Matt jest Śmiercią. Istotą, która budzi w duszach złe oblicze, powoduje ich zgony i sprawia, że trafia do Pustki. Takie dusze nazywamy demonami. Zaś Ty Elizabeth... jesteś Ukojeniem. Ogrywasz ważną rolę, by zbłąkane duchy trafiły do Reinkarnacji oraz masz zdolność przewidywania kresu życia ludzi i jesteś w stanie ich obronić.
- Innymi słowy, jesteś szkodnikiem dla nas. - Powiedział znudzony Lucifer, lustrując mnie wzrokiem.
Deus posłał mu karcące spojrzenie, na co mężczyzna warknął na niego.
- Joe, jest Twoim poprzednikiem. - Zerknęłam na chłopaka, który poprawił czarną opaskę. - Twoje oko, to w rzeczywistości jego.
Osłupiałam. Zdjął nagle opaskę ukazując pusty oczodół. Zakręciło mi się w głowie oraz poczułam odruch wymiotny, więc szybko odwróciłam wzrok. Przypomniałam sobie rozmowę moich rodziców w samochodzie. Poważne spojrzenie taty, gdy to powiedział...

"Dawcą został chłopak, który umarł w momencie, kiedy zostałaś przewieziona do szpitala"

A więc to on. Wszystko łączy się w jedną całość.
- Diana to poprzedniczka Matta. Pewnie zauważyłaś, że ona i Joe są duchami? - Pokiwałam głową, bojąc się spojrzeć w stronę chłopaka. - Cóż, jest pewna zasada, która obowiązuje każdego następce Śmierci i Ukojenia. Nie wiem, czy chcesz wiedzieć...
- Chodzi o to, że gdy jedno z nich umrze umiera również druga osoba. - Wypalił Lucifer bez większych skrupułów.
Nabrałam gwałtownie powietrza. Poczułam jak serce obija mi się o żebra. Czyli jeszcze Matt umrze... to ja też? Poczułam łzy, które cisnęły mi się do oczu. Czym sobie na to zasłużyłam? Wystarczy jeden mały błąd, ktoś z nas zginie, a podzielimy oboje ten sam los.
Zapadła cisza. Po moich policzkach spłynęły łzy. To wszystko jest zbyt koszmarne, by było prawdziwe. Czemu moje życie ma zależeć od niego? Jednak patrząc od jego strony on też jest zależny ode mnie. Jesteśmy skazani na nienawiść między sobą i wspólną śmierć. Spojrzałam na Matta, a on wzruszył ramionami. Jak mogło mu być wszystko jedno? On zupełnie się tym nie przejmował.
- Wszystko w porządku, Elizabeth? - Spytał łagodnym głosem Deus. Jak mogło być kurna w porządku?!
- Nie. - Z trudem wypowiadałam następujące słowa - J-jednak, proszę mów dalej.
- Dobrze. Tak więc jak umrzecie, część Ciebie "zarażona" Twoją zdolnością jest przekazywana następnemu następcy. W Twoim wypadku jest to prawe oko, w wypadku Matta było serce. - Zamilkł, dając mi czas na przetrawienie tej informacji.
- Wy nas wykorzystujecie? - Spytałam cicho bardziej siebie niż Deusa. - Robicie z nas swoich sługusów? - Nim się obejrzałam zaczęłam podnosić głos. - Zdajecie sobie sprawę jakie to okropne? Nie macie żadnych praw, żeby niewinnych ludzi wystawiać na swoje zachcianki!
- Panno Elizabeth, proszę się uspokoić. - Zaczął Aaron, ale Deus mu przerwał.
- Wiemy, że to dosyć brutalny sposób...
- To czemu to robicie?!
- Tak już jest. - Tym razem przerwał mi dotąd rudy milczący okularnik. - Wykorzystujemy ludzi by zachować równowagę wszechświata. Jak widzisz u nas wszystko jest podzielone. Wszystko musi być całkowicie idealnie zrównoważone. Wystarczy jedna pomyłka, a może ona zaszkodzić całej ludzkości. - Poprawił swoje okulary. - Czymże jest jeden człowiek na cały świat? Umiera jeden, rodzi się drugi. Jeden człowiek jest nic nie wartym procentem w porównaniu do całego wszechświata.
- Jak możesz tak mówić?! - Poczułam się oburzona tym co powiedział. Niczym sobie nie zasłużyłam, a już na pewno nie na taki los.
- Normalnie. W końcu mnie to nie dotyczy. W przeciwieństwie do ciebie i Matta ja jestem nieśmiertelną istotą. Nie muszę się martwić tym, że umrę. - Odparł niewzruszony moją reakcją.
Zacisnęłam dłonie w pięści i zamknęłam oczy.
- Przykro mi, że tak jest Elizabeth. Niestety, czasem trzeba coś poświęcić dla dobra sprawy. - Odezwał się ku mojemu zaskoczeniu Lucifer. Spojrzałam na niego zszokowana jego łagodnym tonem, jednak gdy spojrzałam mu w twarz, uśmiechnął się i wybuchnął niepohamowanym śmiechem. - Jednak nie! Wcale nie jest mi ciebie żal! Jesteś po prostu kolejnym pionkiem w tej grze!
Nie wytrzymałam i wybuchnęłam płaczem. Chcę już wrócić. Mam tego dosyć. Ciągle w mojej głowie echem odbijał się okropny i złośliwy śmiech Lucifera. Załkałam, gdy poczułam na policzku czyjąś zimną dłoń. To był Joe. Nie uśmiechał się, po prostu tym gestem starał się mnie podnieść na duchu. Wytarł kciukiem łzę i zabrał rękę z powrotem, kiwając ze zrozumieniem głową. No tak. Przecież on przeszedł przez to samo co ja. Kto mógłby mnie lepiej rozumieć niż on sam. Pociągnęłam nosem.
- Dobra, spadam stąd. Ruszcie dupy leniwe gnoje. - Zwrócił się Lucifer do swoich podwładnych, a oni wstali i ruszyli w jego stronę ku drzwiom. - A! I jeszcze jedno! - Spojrzał w moim kierunku i uśmiechnął się szeroko. - Obyś mnie nie zanudziła. - Zaśmiał się ponownie i zniknął za drzwiami.
Teraz zostałam już tylko z Deusem i jego towarzyszami.
- Przepraszam Cię, Elizabeth, że tak to wyszło. - Odezwał się mężczyzna.
- Proszę... - Przerwałam mu. - Nie przepraszaj mnie.
Skinął głową. Czemu miałam przyjmować jego przeprosiny? To co ze mną zrobił nigdy nie mogło zostać odwrócone.
- Chcę po prostu wrócić do domu.
- Oczywiście. - Powiedział - Zamknij oczy.
Jak prosił tak zrobiłam, nagle poczułam się niezwykle senna i poczułam jak opadam w dół powoli. Nic nie czułam, a moja świadomość bujała się pomiędzy snem a rzeczywistością. Jednak po chwili zupełnie odpłynęłam.

~~ Wow, to najdłuższy rozdział jaki pisałam. Mam nadzieję, że się podobał. Z góry przepraszam xd

2 komentarze:

  1. Ha, no i wreszcie jest moja dupa! (tak, on został moją dupą XDDDDDDD)
    "Był on raczej złowrogi i diabelny." diabelski chyba bardziej by pasowało.
    "Usłyszałam jak Neo głośno fuka i stroszy sierść. Szybko zeskoczył z łóżka i wybiegł z pokoju." Ogólnie fakt, że zwierzęta wyczuwają nadprzyrodzoną obecność jest dosyć znany, więc za zachowanie kota masz plusa.
    "Wtedy mój pokój ogarnął niespodziewany chłód, że aż poczułam dreszcze." Wtedy mój pokój ogarnął niespodziewany chłód, który był tak wielki, że aż poczułam dreszcze.
    "- Jestem tym co budzi strach, Panem nieżywych, władcą nieszczęścia i okrutną prawdą. - Powiedział stanowczym tonem, (zamiast przecinka dałabym "i") zbliżył się do mnie. Chciałam się cofnąć ponownie (chciałam się znowu cofnąć), jednak napotkałam przeszkodę w postaci ściany. Przycisnęłam ciało do niej tak mocno (mając nadzieję) z nadzieją, że wciągnie mnie i odgrodzi od tej istoty. Niestety, liczyłam na niemożliwe. - Jestem Śmiercią." <33333333333333333333333333333333
    "- Ileż razy ja to słyszałem z ust ludzi, których zakopywałem w grobie. Jednakże nie przyszedłem po to. - Dał mi chwilę ciszy, żebym przetrawiła tą informację i trochę się uspokoiła. - Ale chcę coś Ci pokazać." Bez tego "ale"
    A tak poza tym, wybiegając w następne rozdziały: jeżeli oni stali się... nadprzyrodzonymi powiedzmy istotami w tym samym czasie, to tekst Matta, ile to on ludzi nie pochował w grobie, jest z lekka niespójny logicznie. Elizabeth widziała duchy dopiero od... paru dni? tygodnia? wobec czego on również długo w swoim fachu robić nie mógł.
    "Nie rozróżniałam kształtów, nic całkowicie. Nawet nie czułam gruntu pod nogami, czy ja lewitowałam? Jednak gdy potknęłam się o własne nogi, zdałam sobie sprawę, że wyobraźnia plecie mi figle. " Zatem...
    Nie rozróżniałam kształtów. Zupełnie żadnych. Nic. Całkowicie. Nawet nie czułam gruntu pod stopami. Czy ja lewitowałam? Dopiero gdy potknęłam się o własne nogi, zdałam sobie sprawę, że wyobraźnia plecie mi figle.
    "Gdy ponownie je otworzyłam osłupiałam z niesamowitego widoku" osłupiałam z niesamowitego widoku jest źle.
    "- Przyprowadziłem Cię, bo musiałem a to miejsce to Ultimo Itinere. - Powiedział ostatnie słowa w nieznanym mi języku."
    Przyprowadziłem Cię tu, bo musiałem. Natomiast to miejsce nazywa się...
    "Spojrzał na mnie, widząc, że nadal nie kumam tłumaczył dalej - Dowiadują się czy zgniją w Pustce lub przejdą Reinkarnację." Spojrzał na mnie, a widząc, że nadal nie rozumiem (kumam), tłumaczył dalej - Dowiadują się, czy zgniją w pustce, czy może przejdą reinkarnacje.
    "- Na wszystkich martwych! Nie! Idziemy tam na zebranie!" Tak bardzo moja dupa się zirytowała. :///
    "- Dowiesz się. - Widząc, że otwieram usta by coś powiedzieć, przerwał mi warknięciem - Spróbuj zadać jeszcze raz te pytanie, a przysięgam, że uduszę Cię Twoimi własnymi strunami głosowymi." <333333 NO JAK GO NIE KOCHAĆ.
    "Zamyślona wpadłam na niego, gdy on stanął nagle. Pomasowałam nos, który najbardziej ucierpiał po brutalnym zetknięciu się z rzeczywistością i spojrzałam przed siebie." Matt został rzeczywistością? ://
    Dobra.
    Teraz mamy opis Stworzycieli.
    To chyba najbardziej chaotyczny opis, który Ci wyszedł w całym tym opowiadaniu. Czytając go za pierwszym razem, musiałam osiągnąć maksymalne skupienie i przeczytać to parę razy, żeby cokolwiek z tego wywnioskować.
    "Siwy mężczyzna, uśmiechnął się ciepło" bez przecinka.
    "Jego sympatyczny wyraz twarzy dodał mi otuchy i kiwając delikatnie głową usiadłam, obok blondyna w złotej zbroi." Przecinek w złym miejscu. Przed usiadłam.
    "Odchylił się na krześle, kładąc swoje buty na stole i zakładając ręce za głowę. Co za całkowity brak kultury, pomyślałam. Nasze oczy na chwilę się spotkały. Tchórzliwie, odwróciłam głowę." 1) mówiłam już, że to moja dupa? 2) tchórzliwie odwróciłam głowę. bez przecinka.
    Dobra, teraz pora trochę ponarzekać na logikę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "- Jam jest Deus, stworzyciel życia i piękna." Najpierw nazywasz go Deus. Okej, przy tym imieniu bym jeszcze przemilczała, ale w końcowych rozdziałach wyraźnie jest nazywany Dzeusem. Dzeus to inaczej Zeus, bóg z mitologii greckiej i wtrącanie go do takiego świata jest trochę... bezsensowne i gwałcące wszelką logikę.
      "- Nie wiem, gdzie ta gnida polazła. Mówiłem jej, że ma przywlec swoją wielką dupę tutaj, ale najwyraźniej nie zajarzyła. - Odburknął ze zdenerwowaniem." kurwa, wielbię go. XDDDDDDDDD
      "Ubrany był w był zapinaną bluzę i szorty." Ubrany był w zapinaną bluzę i szorty.
      "Jak tak opowiadał to, czułam, że zaczynam się wciągać" Bez to.
      "Tak więc, Matt jest Śmiercią. Istotą, która budzi w duszach złe oblicza, powoduje ich zgony i sprawia, że trafia do Pustki." Zatem, Matt jest Śmiercią. Istotą, która budzi w duszach złe oblicze, powoduje ich zgony i sprawia, że trafiają do pustki.
      "- Przykro mi, że tak jest Elizabeth. Niestety, czasem trzeba coś poświęcić dla dobra sprawy. - Odezwał się ku mojemu zaskoczeniu Lucifer. Spojrzałam na niego zszokowana jego łagodnym tonem, jednak gdy spojrzałam mu w twarz, uśmiechnął się i wybuchnął niepohamowanym śmiechem. - Jednak nie! Wcale nie jest mi ciebie żal! Jesteś po prostu kolejnym pionkiem w tej grze!" To natomiast jest chyba najgorszy dialog w całym tym opowiadaniu. Rozumiem, co chciałaś osiągnąć, ale zupełnie Ci to nie wyszło i cały majestat Lucifera poszedł się... jebać, powiedzmy. XD
      Ogólnie, jeżeli o długość chodzi, to jak najbardziej na tak!

      Usuń