sobota, 22 sierpnia 2015

Rozdział 10

Otworzyłam oczy i podniosłam się z miękkiego łóżka. Powędrowałam wzrokiem po moim pokoju.
- Sen? - Mruknęłam ospale do siebie samej.
Potarłam oczy i ziewnęłam. Poczołgałam się do mojej łazienki. Zrzuciłam z siebie cienką piżamę i weszłam do kabiny prysznicowej. Odkręciłam letnią wodę, która strumieniem zleciała na mnie. Próbowałam zmyć z siebie ostatnie resztki zaspania i zamknęłam oczy.
Po odprężającym prysznicu, owinęłam się w błękitny ręcznik i wycierając mokre włosy, podreptałam do kuchni na dół. Moja mama niczym poranny ptaszek stała przy ladzie w związanych w warkocz ciemnych włosach i kuchennym fartuszku w ciastka. Miała na sobie przewiewną, żółtą bluzeczkę, którą kupił jej kiedyś tata oraz granatowe rybaczki. Przygotowując kanapki nuciła pod nosem jakąś melodię. Gdy przekroczyłam próg pomieszczenia, spojrzała na mnie i uśmiechnęła się:
- Witaj skarbie, jak Ci się spało?
Rozejrzałam się po kuchni.
- Taty nie ma? - Spytałam, nie odpowiadając mamie na wcześniejsze pytanie.
Usiadłam przy okrągłym stole, tłumiąc burczenie w brzuchu. Oparłam podbródek na dłoni i poobserwowałam Neo, który wcinał karmę.
- Musiał gdzieś pilnie wyjść. - Odparła moja rodzicielka, odwracając się do mnie i kładąc talerz z dwiema przepysznie wyglądającymi kanapkami. - Smacznego.
Skinęłam głową w podzięce i zaczęłam pochłaniać śniadanie. Po chwili talerz był pusty, a ja najedzona. Nawet nie zauważyłam jak moja mama usiadła naprzeciw mnie i uważnie mi się przyjrzała.
- Wszystko gra?
- Tak. - Skłamałam. Co miałam jej powiedzieć? Nigdy by nie uwierzyła w to co mnie naprawdę nurtowało od jakiegoś czasu. - Po prostu nie wyspałam się i miałam zły sen.
Moja mama pokiwała ze zrozumieniem głową. Nagle wstała i podała mi czarną kopertę, leżącą na blacie. Wzięłam ją do ręki i przyjrzałam się jej dokładnie, szukając adresaty. Przeraziłam się.
- Ktoś podrzucił to pod nasze drzwi. Odbiorcą byłaś Ty, więc nie otwierałam koperty. - Wyjaśniła, patrząc na mnie. - Muszę wyjść do sklepu. W międzyczasie chciałam się spotkać z moimi koleżankami z pracy, dobrze? Hej, kochanie?
Ale ja nie słuchałam. Słyszałam tylko jak krew huczy mi w uszach i przyśpieszony rytm mojego serca.
Na czarnej kopercie, czerwonym, ledwo widocznym drukiem widniał napis:

"Śmierć"

Czyli to nie był sen. To był koszmar na jawie. Zagryzłam wargę. W jakim celu do mnie pisze i czego ode mnie chce? Nie chciałam mieć nic wspólnego z tym gnojem. Właściwie, dlaczego tak go nazywałam? On nie był winny tego kim jestem i nie miałam prawa go o to oskarżać. Teraz miałam już mętlik w głowie. Westchnęłam.
Gdy powróciłam do świadomości zorientowałam się, że moja mama już wyszła. Prawdopodobnie postanowiła zostawić mnie samą. Może to i lepiej. Będę mogła to wszystko na spokojnie przemyśleć. Pozmywałam naczynia i usłyszałam, że ktoś puka do drzwi. Oczywiście całkowicie zapominając, że jestem w samym ręczniku, poleciałam jak głupia.
Otworzyłam je na całą szerokość, wpuszczając ciepłe powietrze do środka.
- Hej, Eliii... - Zaciął się Justin, widząc mnie. Jego policzki momentalnie poczerwieniały i szybko zakrył oczy dłonią. - Ostrzegaj jak Ci się zachce chodzić bez ubrań!
Ja również spaliłam buraka na twarzy i ukryłam się za drzwiami, tak ze tylko było widać moją głowę.
- Ostrzegaj jeśli zamierasz do mnie przychodzić!
- Pozwól, że wejdę a Ty idź się ubierz, błagam. - Wszedł do środka z zamkniętymi oczami omal nie wpadając na drzwi.
Poczłapałam na górę do mojego pokoju. Nadal miałam czerwona policzki.
Chwyciłam czerwoną bokserkę z napisem "Life is brutal" oraz dżinsowe, starte spodenki. Szybko ubrałam się i rozczesując wilgotne włosy, zeszłam ponownie na dół. Justin siedział na sofie w salonie, wybijając sobie rytm nogą. Gdy spojrzał na mnie, zobaczyłam jego zakłopotany wyraz twarzy i zaróżowione policzki.
- Po co tu przyszedłeś? - Spytałam zaciekawiona.

* * *
Perspektywa Justina

Z nudów postanowiłem, że zajrzę do Elizabeth. Moi rodzice nie mieli nic przeciwko. Idąc do niej, liczyłem dla zabicia czasu minione domy. Z daleka zobaczyłem, jak jakaś kobieta wychodzi z mieszkania i idzie w przeciwną stronę. Prawdopodobnie to musiała być matka Eli. 
Po naliczeniu dwudziestu chałup wreszcie dotarłem do tego właściwego. Skręciłem i po świeżo skoszonym trawniku wszedłem na niski taras i zapukałem. Poczekałem jedną chwilę, gdy drzwi uchyliły się a w nich stanęła oczekiwana przeze mnie dziewczyna.
W samym ręczniku.
- Cześć, Eliii... - Przeciągnąłem zdanie zszokowany niecodziennym widokiem.
Miała mokre, nieułożone włosy z których skapywała kroplami woda. Skórę miała bladą, jakby w ogóle nie korzystała z tego, że cały czas świeci słońce. Jej dwukolorowe oczy były wpatrzone we mnie, chcąc wywiercić mi dziurę w głowie. Swój średniej wielkości biust chowała za ręcznikiem, który podtrzymywała dłonią, by przypadkiem się jej nie zsunął.
Zasłoniłem oczy ręką, byleby tylko nie patrzyć na nią. Poczułem jak moje policzki przybierają purpurowy kolor.
- Ostrzegaj jak Ci się zachce chodzić bez ubrań
- Ostrzegaj jeśli zamierasz do mnie przychodzić!- Natychmiast mi się odgryzła.
- Pozwól, że wejdę a Ty idź się ubierz, błagam. - Poprosiłem ją błagalnym tonem. Nadal przed oczami miałem widok Eli w samym ręczniku.
Wszedłem do środka. Słysząc, że poszła na górę, odsłoniłem oczy i usiadłem na kanapie. Nagle do głowy wpadła mi piosenka, którą kiedyś słyszałem i natychmiast zacząłem wystukiwać jej rytm. Westchnąłem. Odwróciłem się i zobaczyłem Eli wpatrzoną na mnie i czeszącą włosy.
- Po co tu przyszedłeś?
Wzruszyłem ramionami. Nie miałem konkretnego powodu.
Minęła mnie i usiadła obok. Przeciągnęła się, ziewając. Dopiero teraz zobaczyłem, że coś tu nie gra. Po za tym, że była wyczerpana to jeszcze jakaś taka smutna. Nie wiedząc co w takiej sytuacji zrobić, milczałem. Zazwyczaj normalnie gadałem z dziewczynami jednak przy niej zawsze brakowało mi słów. Nie wiedziałem czego mogę się po niej spodziewać i nie potrafiłem odgadnąć jej myśli. Zobaczyłem jak przygryza wargę, która była już lekko opuchnięta od tego ciągłego gryzienia. Czymś się stresowała.
- Mogę Ci coś powiedzieć? - Wypaliła w końcu, spoglądając na mnie.
Skinąłem delikatnie głową.
- Wczoraj wieczorem... przeżyłam najdziwniejszą rzecz o jakiej w życiu nie śniłam...
Pokrótce opowiedziała mi niestworzoną historię. Mówiła tak jakby czytała z jakiejś księgi. Dowiedziałem się, że jakiś chłopak, który nazywał się Śmiercią zabrał ją do Ultimo Itinere, czyli jakiegoś przejścia dla duchów. Była na zebraniu Stworzycieli Świata i jest Ukojeniem oraz, że jej życie wisi na włosku od momentu w którym dostała to oko. Nie wiele myśląc, zapytałem:
- Jesteś pewna, że to nie był jakiś porypany sen?
Na chwilę się zamyśliła. Wstała i pobiegła do kuchni, żeby po kilku sekundach wrócić z listem w ręce. Pokazała mi go, a ja przeczytałem na głos nazwę adresaty: "Śmierć". Mało przekonywujące to było, ale nie uważam, że sobie to ubzdurała. Prędzej zaczynałem podejrzewać, że ktoś wysłał jej tą kopertę dla beki i zgrało się to w idealnym momencie z jej snem. Znowu usiadła obok mnie wpatrzona w kopertę. Nie była pewna czy chce ją otwierać, a ja nie byłem pewien czy ją do tego zachęcać czy jednak odradzać.
- Boję się dowiedzieć co jest w środku. - Rzekła po dłuższej chwili. - Ale jeśli nie przeczytam co tam jest napisane będzie mnie to nękało. - Dodała.
Jednym zręcznym ruchem rozdarła kopertę i wyciągnęła małą karteczkę. Widniały na niej jakieś bazgroły pisane na szybko i niechlujnie. Nie wypada czytać cudzych listów, ale moja ciekawość zwyciężyła, a po za tym Eli nie miała nic przeciwko. Zaczęła czytać na głos, a ja posłusznie ją słuchałem. Zastanawiało mnie jakim cudem ona potrafi coś wyczytać z tych hieroglifów.

"Zebranie dało Ci w kość, nieprawdaż, Elizabeth?  Skoro masz być jedną z nas, musisz wiedzieć jeszcze o wielu rzeczach. Proponuję spotkanie. Nie jest to żadna pułapka lub próba wkopania Cię do grobu, z góry uprzedzam.
Jutro o 10 wieczorem tam gdzie pierwszy raz się widzieliśmy.
Pamiętasz?"

piątek, 21 sierpnia 2015

Rozdział 9

Chłodne powietrze zakręciło się wokół niego i rozwiało mi włosy. Czerwono krwiste tęczówki wpatrzone w moje. Tak, to był on. Mężczyzna, którego ujrzałam na cmentarzu. Teraz widziałam jego młodą twarz. Blada cera, wręcz biała. Mocno zarysowane kości policzkowe i czarne przydługie włosy z niesforną grzywką opadającą mu na przystojną twarz. Doznałam wrażenia, że jest w nim coś groźnego i przyciągającego. Położyłam dłoń na swojej klatce piersiowej, czując jak serce uderza o żebra. Mężczyzna zrobił krok do przodu, a ja cofnęłam się ze strachem. Jego kąciki ust powoli podniosły się do góry, pokazując uśmiech. Nie należał on do tych przyjemnych i miłych uśmiechów. Był on raczej złowrogi i diabelski.
- Boisz się mnie? - Spytał głębokim i zimnym tonem.
Zrobił kolejny krok w moją stronę, zmuszając mnie do cofnięcia się. Usłyszałam jak Neo głośno fuka i stroszy sierść. Szybko zeskoczył z łóżka i wybiegł z pokoju. Żałowałam, że ja nie mogłam tak uciec. 
- Kim jesteś? - Spytałam cicho.
Wtedy mój pokój ogarnął niespodziewany chłód, który był tak wielki, że aż poczułam dreszcze. Każdy oddech wywoływał parę, która po chwili rozpływała się w powietrzu. Zaczęłam się trząść.
- Jestem tym co budzi strach, Panem nieżywych, władcą nieszczęścia i okrutną prawdą. - Powiedział stanowczym tonem i zbliżył się do mnie. chciałam się znowu cofnąć, jednak napotkałam przeszkodę w postaci ściany. Przycisnęłam ciało do niej tak mocno, mając nadzieję że wciągnie mnie i odgrodzi od tej istoty. Niestety, liczyłam na niemożliwe. - Jestem Śmiercią.
- Co tu robisz? - Zapytałam drżącym głosem, objęłam się rękoma, próbując zneutralizować odczucie zimna. - Jestem za młoda, żeby umrzeć. - Dodałam cicho.
Wyraźnie go to rozbawiło. Przez chwilę patrzyłam na niego z przerażeniem, a on śmiał się.
- Ileż razy ja to słyszałem z ust ludzi, których nie dawno zakopałem w grobie. Jednakże nie przyszedłem po to. - Dał mi chwilę ciszy, żebym przetrawiła tą informację i trochę się uspokoiła. - Chcę coś Ci pokazać.
- Nie jestem zainter...
- Nie pytam Cię o zdanie. - Przerwał mi, a ja zamknęłam usta, bojąc się dalej odezwać.
- Chodź.
Nagle ogarnęła mnie całkowita ciemność. Nie straciłam przytomności, jednak niczego nie mogłam dostrzec. Nie rozróżniałam kształtów. Zupełnie żadnych. Nic. Całkowicie. Nawet nie czułam gruntu pod stopami. Czy ja lewitowałam? Dopiero gdy potknęłam się o własne nogi, zdałam sobie sprawę, że wyobraźnia plecie mi figle.
- Jak taka łamaga może być wybranką? - Usłyszałam sarkastyczny głos chłopaka.
Podniosłam się i spróbowałam dojrzeć miejsce z którego go usłyszałam. Wtem oślepiło mnie jasne światło. Zacisnęłam mocno powieki, czekając aż moje oczy się przyzwyczają. Gdy ponownie je otworzyłam osłupiałam, widząc niesamowity widok. Przede mną rozciągał się długi korytarz ze stojącymi kolumnach po bokach. To co mnie zaskoczyło to wystrój ów pomieszczenia. Po lewej stronie czarne filary były "ozdobione" poszarpaną szatą. Jednak po prawej kolumny były czysto białe z ładnie powieszonymi błękitnymi materiałami. Na suficie widniał złoty żyrandol. Również podzielony. Jedna część, zardzewiała z wypalonymi świeczkami i z zaschniętym woskiem, wylewającym się ze świecznika. Druga zaś, biła po oczach pięknym, lśniącym złotem. Była wręcz idealnie czysta, bez żadnych rys i substancji pozostałej po roztopionych świecach. Otworzyłam usta oszołomiona kontrastem tego miejsca. Chłopak, zwany śmiercią minął mnie i szybkim krokiem szedł wzdłuż  korytarza. Ruszyłam za nim, nie mając większego wyboru.
- Czemu mnie tu przyprowadziłeś?
Cisza.
- Co to za miejsce?
Cisza.
Oburzona jego milczeniem, tupiąc nogami przyśpieszyłam i zrównałam się z nim.
- Odpowiedz mi! Mam prawo wiedzieć!
Posłał mi groźne spojrzenie, a ja poczułam, że się kurczę pod wpływem jego oczu. Naprawdę był straszny. Westchnął z pogardą i znów patrzył przed siebie.
- Przyprowadziłem Cię, bo musiałem. Znajdujemy się teraz w Ultimo Itinere. - Powiedział ostatnie słowa w nieznanym mi języku.
- Wiele mi to mówi...
- "Ultimo Itinere" jest ostatnią drogą, którą pokonują duchy. Za wrotami, które są końcem tego korytarza jest prawda. - Spojrzał na mnie, widząc, że nadal nie kumam tłumaczył dalej - Dowiadują się czy zgniją w Pustce lub przejdą Reinkarnację.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem, ale zaraz doszła do mnie jedna myśl.
- To czemu tam idziemy? - Zatrzymałam się i przerażona dodałam - Przecież mówiłeś, że...
- Na wszystkich martwych! Nie! Idziemy tam na zebranie!
- Jakie kurna zebranie?! - Wrzasnęłam nic nie rozumiejąc.
- Stworzycieli Świata. - Odparł, wymawiając ten tytuł z wielkim szacunkiem.
Stworzycieli Świata... Wyobraziłam ich sobie jako potężne istoty, władające każdą, nawet najmniejszą jednostką życia. Ale zaraz... czemu ja tam szłam? Po co mnie tu sprowadził?
- A co mi do tego?
- Dowiesz się. - Widząc, że otwieram usta by coś powiedzieć, przerwał mi warknięciem - Spróbuj zadać jeszcze raz te pytanie, a przysięgam, że uduszę Cię Twoimi własnymi strunami głosowymi.
Przełknęłam głośno ślinę. Chłopak zgrzytnął zębami i odwrócił się, podążając przed siebie. Przyśpieszyłam kroku.
- Powiesz mi chociaż jak Ci na imię?
- Śmierć.
- To nie jest imię.
- Jesteś cholernie upierdliwa smarkulo.
Poczerwieniałam ze złości.
- A Ty masz niewyparzony język.
Zaśmiał się ironicznie. Zagotowało się we mnie ze złości. Doszłam do wniosku, że rozmowa z tym burakiem nie ma sensu. Mimo wszystko chciałam się czegoś dowiedzieć. Nie mogę wrócić do domu, jestem całkowicie zależna od jego osoby. Na czym będzie polegało te spotkanie. Jednak, skoro w moim wyobrażeniu Stworzyciele Świata to bogowie lub istoty obdarzone największą władzą... to po cholerę ja się tam mam znaleźć?
Przygryzłam wargę. Co jeśli nigdy stąd nie wrócę? Jeśli to co mówi jest kłamstwem i właśnie idę w sam środek pułapki. Spojrzałam na chłopaka, nieświadomego mojego wzroku. Był odrobinę wyższy ode mnie. Szedł stanowczym krokiem.
Zamyślona wpadłam na niego, gdy on stanął nagle. Pomasowałam nos, który najbardziej ucierpiał po brutalnym zetknięciu się z mężczyzną i spojrzałam przed siebie. Chłopak stał przed ogromnymi drzwiami.
- Witaj na spotkaniu, Elizabeth.
Wtem wrota otworzyły się bez żadnego skrzypienia. Moim oczom ukazał ogromna sala. Tak samo podzielona jak tamtejszy korytarz, który rozciągał się tuż za mną. Na środku stał długi stół a przy nim siedzieli ludzie, nie... Stworzyciele Świata. Po prawej stronie, jasnej i tej piękniejszej na samym końcu siedział starszy mężczyzna z białymi włosami i długą brodą, ze splecionym dłońmi i podpartym na nich podbródkiem. Miał ciepłe i spokojne spojrzenie błękitnych oczu. Po jego prawej siedział zdecydowanie niższy od niego chłopaczek. Ciągle poprawiał druciane okulary, zjeżdżające mu na mały nos. Miał krótkie, blond włosy. Naprzeciw niego siedział młody facet z bardzo długimi jasnymi włosami i w lśniącej, złotej zbroi. Lewą część stołu zajmował zgarbiony lekko mężczyzna, również starszy z siwiejącą brodą. Był zupełnym przeciwieństwem osoby siedzącej na wprost niego. Jego spojrzenie było pozbawione wszelkich uczuć. Po jego lewej stronie siedział chłopak, podobny wyglądem do tego, który dzielił druga stronę stołu. Tylko, że miał zamiast blond ognisto rude włosy, sterczące na wszystkie strony. Naprzeciw niego siedział opakowany w czarną zbroję mężczyzna. Miał bardzo krótkie, czarne włosy.
Wszyscy spojrzeli na mnie. Poczułam wewnętrzny niepokój, mieszany z podziwem.
- Rusz tyłek. - Usłyszałam groźny głos mojego porywacza i aż podskoczyłam, wywołując rozbawienie na twarzach istot dzielących lewą stronę stołu.
- Gdzie ja mam... - Spytałam, nie kończąc. Zauważyłam, że czarnowłosy usiadł obok mężczyzny w ciemnej zbroi.
Niepewnie podeszłam do stołu. Siwy mężczyzna uśmiechnął się ciepło i wskazał gestem dłoni drugie miejsce po swojej lewej. Jego sympatyczny wyraz twarzy dodał mi otuchy i kiwając delikatnie głową, usiadłam obok blondyna w złotej zbroi. W duchu ucieszyłam się, że dzielę z nimi tą jaśniejszą połowę. Spojrzałam w stronę ciemnowłosego chłopaka, który mnie tu sprowadził. Odchylił się na krześle, kładąc swoje buty na stole i zakładając ręce za głowę. Co za całkowity brak kultury, pomyślałam. Nasze oczy na chwilę się spotkały. Tchórzliwie odwróciłam głowę.
- Witaj panno Elizabeth na naszym zebraniu. - Powiedział mężczyzna, gładząc swoją brodę i obserwując mnie.
Poczułam się głupio, wiedząc, że mam na sobie piżamę. Byłam ubrana tylko w krótkie, trochę za luźne spodenki w kolorowe kropki oraz krótką bokserkę z uśmiechniętą buźką. Zarumieniłam się, zawstydzona. Gorszego upokorzenia w życiu nie miałam.
- P-przepraszam, ale kim Wy wszyscy jesteście? - Wydukałam niepewnie.
- Jam jest Deus, stworzyciel życia i piękna. Oto mój doradca Leon. - Niski chłopak skinął głową w moją stronę, a ja nie wiedząc co zrobić, odpowiedziałam tym samym. - A on jest strażnikiem bramy reinkarnacji, Aaron...
- Daruj sobie te formalności, Deus. Za dużo się tu nasiedziałem. - Przerwał mu warknięciem mężczyzna po drugiej stronie stołu. Wyprostował się i obdarzył mnie zimnym spojrzeniem.
- Matt, gdzie jest Diana? Do jasnej cholery, powinna już być!
Mój porywacz podniósł, jęcząc z niezadowolenia. A więc nazywa się Matt.
- Nie wiem, gdzie ta gnida polazła. Mówiłem jej, że ma przywlec swoją wielką dupę tutaj, ale najwyraźniej nie zajarzyła. - Odburknął ze zdenerwowaniem.
Odpowiedź, najwyraźniej nie ucieszyła mężczyzny.
- Kim jest Diana? - Spytałam cicho strażnika Aarona.
Pochylił się w moją stronę i zaczął wyjaśniać:
- Diana to poprzedniczka Pana Matta.
- Czyli to ona była wcześniej Śmiercią?
Pokiwał głową. Teraz wszystko łączyło się w jedna całość. Usłyszałam jak strażnik szepcze coś do ucha Deusowi, o naszym poprzedniku. Zamarłam. oni rozmawiali o moim poprzedniku. Jeśli Matt jest Śmiercią, to ja byłam... jego przeciwieństwem.
- Przepraszamy za spóźnienie.
Odwróciłam się ujrzałam dwójkę młodych ludzi, na oko w moim wieku. Byli biali, prawie, że przezroczyści i sprawiali wrażenie unoszących się nad ziemią. Duchy, pomyślałam. Jeden z towarzyszy był dziewczyną. Kręcone, krótkie włosy i czarna zwiewna tunika oraz ciemne rurki. Miała niezadowolony wyraz twarzy i założone ręce na piersiach. Chłopak zaś miał zakłopotane spojrzenie, jasne włosy i czarną opaskę, zasłaniająca jego prawe oko. Ubrany był w był zapinaną bluzę i szorty. Nie wiem czemu, ale gdy tylko mu się przyjrzałam przypomniałam sobie o Justinie. Mój rówieśnik napotkał moje spojrzenie i uśmiechnął się. Odpowiedziałam mu tym samym. Usiadł naprzeciw mnie, witając się z Deusem.
- Gdzieś Ty była? Kazałem Ci się spóźnić, ale nie tak, żebym nawet ja się niecierpliwił. - Rzekł wyraźnie zdenerwowany czarnowłosy, brodaty mężczyzna.
To pewnie ona była Dianą. Usiadła, a raczej opadła na krzesło naprzeciw Matta i naburmuszyła się niczym dziecko przymuszone do czegoś na co nie miało ochoty.
- Kim jest ten mężczyzna? - Spytałam ponownie Aarona.
- Lucifer. - Odparł. Usłyszałam w jego głosie pełną niechęć i obrzydzenie.
Pan zniszczenia i wszystkiego co haniebne, dodałam w myślach. Gdy ów mężczyzna zaczął pouczać Dianę, ja przyjrzałam się mojemu poprzednikowi. Chłopak nie był spięty, miał spokojny i łagodny wyraz twarzy. Odwrócił się w moją stronę i zadał mi niespodziewanie pytanie:
- Jak się masz, Elizabeth?
Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, gdy Deus podniósł rękę do góry, chcąc uciszyć wszystkich i zwrócić ich uwagę.
- Drodzy Państwo, pragnę zabrać głos by wytłumaczyć naszej Elizabeth powód, dla którego ją tu sprowadziliśmy. - Mężczyzna posłał mi ciepły i przepraszający uśmiech. - Cieszymy się panienko, że jesteś tutaj z nami.
A miałam jakiś wybór, pomyślałam ironicznie.
- Teraz ci wszystko wytłumaczę. Jak wiesz, pewnie uczyłaś się na lekcjach w szkole o Reinkarnacji i Pustce. - Skinęłam głową. Jakiś przebłysk lekcji etyki miałam, ale większość przespałam. - Otóż, ja jestem stworzycielem Reinkarnacji, zaś Lucifer odpowiada za Pustkę. U mnie żywe istoty rodzą się na nowo w nowym ciele, a u niego dusze umierają zapomniane w otchłani. - Jak tak opowiadał to, czułam, że zaczynam się wciągać. Nie śmiałam mu przerwać oraz modliłam się, żeby nikt inny tego nie zrobił. - Jednak, potrzebujemy osoby, które są odpowiedzialne za dusze przechodzące przez Ultimo Itinere. Chyba wiesz co to jest? - Znów skinęłam głową. - Tak więc, Matt jest Śmiercią. Istotą, która budzi w duszach złe oblicze, powoduje ich zgony i sprawia, że trafia do Pustki. Takie dusze nazywamy demonami. Zaś Ty Elizabeth... jesteś Ukojeniem. Ogrywasz ważną rolę, by zbłąkane duchy trafiły do Reinkarnacji oraz masz zdolność przewidywania kresu życia ludzi i jesteś w stanie ich obronić.
- Innymi słowy, jesteś szkodnikiem dla nas. - Powiedział znudzony Lucifer, lustrując mnie wzrokiem.
Deus posłał mu karcące spojrzenie, na co mężczyzna warknął na niego.
- Joe, jest Twoim poprzednikiem. - Zerknęłam na chłopaka, który poprawił czarną opaskę. - Twoje oko, to w rzeczywistości jego.
Osłupiałam. Zdjął nagle opaskę ukazując pusty oczodół. Zakręciło mi się w głowie oraz poczułam odruch wymiotny, więc szybko odwróciłam wzrok. Przypomniałam sobie rozmowę moich rodziców w samochodzie. Poważne spojrzenie taty, gdy to powiedział...

"Dawcą został chłopak, który umarł w momencie, kiedy zostałaś przewieziona do szpitala"

A więc to on. Wszystko łączy się w jedną całość.
- Diana to poprzedniczka Matta. Pewnie zauważyłaś, że ona i Joe są duchami? - Pokiwałam głową, bojąc się spojrzeć w stronę chłopaka. - Cóż, jest pewna zasada, która obowiązuje każdego następce Śmierci i Ukojenia. Nie wiem, czy chcesz wiedzieć...
- Chodzi o to, że gdy jedno z nich umrze umiera również druga osoba. - Wypalił Lucifer bez większych skrupułów.
Nabrałam gwałtownie powietrza. Poczułam jak serce obija mi się o żebra. Czyli jeszcze Matt umrze... to ja też? Poczułam łzy, które cisnęły mi się do oczu. Czym sobie na to zasłużyłam? Wystarczy jeden mały błąd, ktoś z nas zginie, a podzielimy oboje ten sam los.
Zapadła cisza. Po moich policzkach spłynęły łzy. To wszystko jest zbyt koszmarne, by było prawdziwe. Czemu moje życie ma zależeć od niego? Jednak patrząc od jego strony on też jest zależny ode mnie. Jesteśmy skazani na nienawiść między sobą i wspólną śmierć. Spojrzałam na Matta, a on wzruszył ramionami. Jak mogło mu być wszystko jedno? On zupełnie się tym nie przejmował.
- Wszystko w porządku, Elizabeth? - Spytał łagodnym głosem Deus. Jak mogło być kurna w porządku?!
- Nie. - Z trudem wypowiadałam następujące słowa - J-jednak, proszę mów dalej.
- Dobrze. Tak więc jak umrzecie, część Ciebie "zarażona" Twoją zdolnością jest przekazywana następnemu następcy. W Twoim wypadku jest to prawe oko, w wypadku Matta było serce. - Zamilkł, dając mi czas na przetrawienie tej informacji.
- Wy nas wykorzystujecie? - Spytałam cicho bardziej siebie niż Deusa. - Robicie z nas swoich sługusów? - Nim się obejrzałam zaczęłam podnosić głos. - Zdajecie sobie sprawę jakie to okropne? Nie macie żadnych praw, żeby niewinnych ludzi wystawiać na swoje zachcianki!
- Panno Elizabeth, proszę się uspokoić. - Zaczął Aaron, ale Deus mu przerwał.
- Wiemy, że to dosyć brutalny sposób...
- To czemu to robicie?!
- Tak już jest. - Tym razem przerwał mi dotąd rudy milczący okularnik. - Wykorzystujemy ludzi by zachować równowagę wszechświata. Jak widzisz u nas wszystko jest podzielone. Wszystko musi być całkowicie idealnie zrównoważone. Wystarczy jedna pomyłka, a może ona zaszkodzić całej ludzkości. - Poprawił swoje okulary. - Czymże jest jeden człowiek na cały świat? Umiera jeden, rodzi się drugi. Jeden człowiek jest nic nie wartym procentem w porównaniu do całego wszechświata.
- Jak możesz tak mówić?! - Poczułam się oburzona tym co powiedział. Niczym sobie nie zasłużyłam, a już na pewno nie na taki los.
- Normalnie. W końcu mnie to nie dotyczy. W przeciwieństwie do ciebie i Matta ja jestem nieśmiertelną istotą. Nie muszę się martwić tym, że umrę. - Odparł niewzruszony moją reakcją.
Zacisnęłam dłonie w pięści i zamknęłam oczy.
- Przykro mi, że tak jest Elizabeth. Niestety, czasem trzeba coś poświęcić dla dobra sprawy. - Odezwał się ku mojemu zaskoczeniu Lucifer. Spojrzałam na niego zszokowana jego łagodnym tonem, jednak gdy spojrzałam mu w twarz, uśmiechnął się i wybuchnął niepohamowanym śmiechem. - Jednak nie! Wcale nie jest mi ciebie żal! Jesteś po prostu kolejnym pionkiem w tej grze!
Nie wytrzymałam i wybuchnęłam płaczem. Chcę już wrócić. Mam tego dosyć. Ciągle w mojej głowie echem odbijał się okropny i złośliwy śmiech Lucifera. Załkałam, gdy poczułam na policzku czyjąś zimną dłoń. To był Joe. Nie uśmiechał się, po prostu tym gestem starał się mnie podnieść na duchu. Wytarł kciukiem łzę i zabrał rękę z powrotem, kiwając ze zrozumieniem głową. No tak. Przecież on przeszedł przez to samo co ja. Kto mógłby mnie lepiej rozumieć niż on sam. Pociągnęłam nosem.
- Dobra, spadam stąd. Ruszcie dupy leniwe gnoje. - Zwrócił się Lucifer do swoich podwładnych, a oni wstali i ruszyli w jego stronę ku drzwiom. - A! I jeszcze jedno! - Spojrzał w moim kierunku i uśmiechnął się szeroko. - Obyś mnie nie zanudziła. - Zaśmiał się ponownie i zniknął za drzwiami.
Teraz zostałam już tylko z Deusem i jego towarzyszami.
- Przepraszam Cię, Elizabeth, że tak to wyszło. - Odezwał się mężczyzna.
- Proszę... - Przerwałam mu. - Nie przepraszaj mnie.
Skinął głową. Czemu miałam przyjmować jego przeprosiny? To co ze mną zrobił nigdy nie mogło zostać odwrócone.
- Chcę po prostu wrócić do domu.
- Oczywiście. - Powiedział - Zamknij oczy.
Jak prosił tak zrobiłam, nagle poczułam się niezwykle senna i poczułam jak opadam w dół powoli. Nic nie czułam, a moja świadomość bujała się pomiędzy snem a rzeczywistością. Jednak po chwili zupełnie odpłynęłam.

~~ Wow, to najdłuższy rozdział jaki pisałam. Mam nadzieję, że się podobał. Z góry przepraszam xd

czwartek, 20 sierpnia 2015

Rozdział 8

W ciszy czekałam na jego reakcję. Spuściłam głowę, bojąc się spojrzeć mu w oczy. Przygryzałam cały czas wargę. Poczułam metaliczny smak mojej krwi w ustach i przełknęłam ją. Usłyszałam delikatne kroki skierowane wprost w moją stronę. Zobaczyłam czubek butów Justina i tym bardziej bałam się podnieść wzrok.
- Nie wiem czemu, ale to wydaje mi się bardziej prawdopodobne niż wersja z pielęgniarką. - Powiedział cicho z lekkim rozbawieniem, co sprawiło, że uśmiechnęłam się. - Jednak... jaki masz dowód, że mówisz prawdę?
- Żadnego... - Odparłam ze smutkiem. Nie potrafiłam mu w żaden sposób udowodnić moją zdolność. - Po prostu liczę, że mimo to uwierzysz mi. Mnie samej ciężko w to uwierzyć. Wszystko wydaje się takie... inne. Dotąd moją rutyną było przesiadywanie w domu i uciekanie z lekcji, kiedy tylko miałam okazję. Lecz, po tym wypadku... wszystko się zmieniło.
- Próbujesz powiedzieć, że to moja wina?
- Nie! - Poczułam łzy w oczach. Kurde, wszystko się chrzani. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Z resztą czemu mi tak zależy? Dlaczego nie mogę po prostu odejść i zostawić Justin'a? - Nie to miałam na myśli... Ja sama już nie wiem. - Ukryłam twarz w dłoniach.
Wtedy Justin zrobił coś czego się nie spodziewałam. Objął mnie i przytulił. Czułam jak bije mu szybko serce. Zalała mnie fala ciepła.
- Ale z Ciebie beksa - Zaśmiał się i mocniej przytulił.
- Zamknij się, bo nie ręczę za siebie. - Powiedziałam, a raczej chciałam. Załzawiona i zdenerwowana wypowiedziałam niezrozumiały bełkot, co musiało go jeszcze bardziej rozbawić. 
Zastanawiałam się, co mam zrobić. Jak mam to potraktować. Pierwszy raz przytulał mnie chłopak. Dobra, może nie róbmy ze mnie takiego forever alone. Pierwszy raz ktoś przytulał mnie tak szczerze, pocieszająco i... ze zrozumieniem? Łzy przestały płynąć, ale moja twarz musiała wyglądać okropnie. Zaczerwienione oczy i policzki jak po narkotykach, a włosy jak gniazdo dla ptaków. Ciekawa jestem czy Justinowi nie było wstyd tak stać ze mną na środku przejścia i tuląc mnie. Nie wiem. Zignorowałam zerknięcia przechodniów w naszą stronę i ukryłam twarz w ciepłej bluzie chłopaka.
- O taak! Wytrzyj sobie twarz w moje ciuchy. Doprawdy, nie mam nic przeciwko. - Powiedział z niesmakiem Justin.
- Jesteś okropny. Uważasz, że zrobiłabym coś takiego? - Podniosłam głowę by spojrzeć mu w oczy. 
Zaśmiał się, a ja nadepnęłam mu na nogę. Jego śmiech momentalnie zamienił się w cichy syk, spowodowany nagłym bólem. Wyszczerzyłam zęby w złośliwym uśmieszku. Odsunęliśmy się od siebie. Poczułam lekkie rozczarowanie, ale szybko je zignorowałam.
- Chłodno się zrobiło, lepiej wracajmy. Po za tym Twoi rodzice chyba się martwią.
- E tam, moi rodzice są przyzwyczajeni. - Już sobie wyobraziłam jaką awanturę mi zrobią jak wrócę. Aż poczułam ciarki.
- Ale moi nie. - Uśmiechnął się. - Chodźmy.
Ruszyliśmy podświetlaną uliczką prosto do mojego domu. Miło z jego strony, że mnie odprowadza. Trochę to dziwne, że zrobił się z niego taki gentleman. Jednak jego niewyparzony język przywrócił mnie z dziwnych i podejrzliwych myśli.
- Justin, mam pytanie. - Rzekłam, widząc, że będziemy musieli się pożegnać.
- Tak?
- Wierzysz mi?
Nie odpowiedział. Przynajmniej nie od razu. Podrapał się po głowie i schował ręce do kieszeni dżinsowych spodni. Nie obdarzył mnie spojrzeniem, ale ja cały czas obserwowałam katem oka jego twarz, próbując wyczytać jakiekolwiek emocje. Niestety, nie czytałam w ludziach jak w otwartych księgach.
- A jak myślisz? - To pytanie zbiło mnie z tropu. Teraz to już zupełnie, nie wiedziałam czego mam się spodziewać.
Zaczęłam się zastanawiać. Albo zareaguję jak na kobietę przystało, czyli powiem "nie" prowokując go do powiedzenia, że to nie prawda. Lub po prostu "tak" a on wtedy zamilknie. Mogę zawsze go ogłuszyć i uciec, bo myślenie nad odpowiedzią mnie wykańczało. Trzecia opcja kusiła, ale pozostałam dzielna.
- Zgaduję, że starasz się mi uwierzyć.
- Bingo! - Wykrzyknął, przyprawiając mnie o zawał serca. - Więc na razie ustalmy, że Ci wierzę, ok? Pewnie zajdzie taka sytuacja, która to udowodni.
Pokiwałam głową, czując jak ogromny kamień spadł mi z serca.
Kiedy doszliśmy do mojego domu, pomachał mi i szybkim krokiem oddalił się, wracając do swojego domu. Z westchnięciem weszłam cicho do środka, licząc, że moi rodzice są w drugim pokoju i przemknę niezauważona. Pomyliłam się. Gdy drzwi lekko zaskrzypiały już przed nimi pojawili się rodzice niczym czujne psy, pilnujące swojego miejsca.  Jednak oni tylko przywitali mnie zwykłym "Cześć kochanie", burknęli, że znowu wracam późno i mam iść spać. Widziałam, że oni też już byli znudzeni ciągłym zwracaniem mi na to uwagi. Na zegarze wybiła godzina 21:00. Zbyt wcześnie by spać, więc stwierdziłam, że posiedzę na fb. Poszłam się umyć i założyć piżamę. Neo spał już słodko na boku mojego łóżka, głośno mrucząc. Pogłaskałam małego sierściucha po głowie i usiadłam obok niego, z laptopem na kolanach. Poszukałam też trochę informacji na temat duchów i pooglądałam filmiki. Dowiedziawszy się kilku ciekawych rzeczy zaczęłam je spisywać w notatniku. Podobno w miejscach, gdzie czujemy chłód, doświadczamy właśnie zjawisk paranormalnych. Duchy pobierają ciepło z otoczenia, czerpiąc z niego energię. Dzięki temu jesteśmy w stanie je zobaczyć, a one są w stanie dotknąć czegoś. Fakt, że ludzie widzą je jako białe istoty wyjaśniony jest tak, że ta jasna substancja to nic innego jak ektoplazma. Zastanowiłam się nad jednym artykułem.

Na jakie grupy można podzielić dusze zmarłych?
Dusze można podzielić przynajmniej na trzy grupy. Pierwszą stanowią dusze dobrych ludzi za życia, którzy chcąc pomagać swoim bliskim zdecydowali się, że nie chcą przejść na drugi świat. Co to znaczy pomagać ?? Ostrzeganie przed niebezpieczeństwem, pomoc fizyczna i psychiczna. Drugą grupę stanowią dusze odbywających jakąś pokutę, karę. Trzecia, najgorsza grupa, to dusze przysłane przez szatana, aby marnować życie ludzi poprzez wydawane jęki, odgłosy, dziwne telefony. Aby ich straszyć i sprawiać, by spotkały ich nieszczęścia. Te złe duchy nazywamy demonami.


Ciekawe, czy ta postać którą widziałam na cmentarzu jest właśnie tym demonem... Poczułam, że drżę. Ktoś mnie obserwował. Byłam wyczulona na to, więc wiedziałam, że czyjeś oczy śledzą dokładnie to co robię. Spojrzałam w stronę okna tak szybko, że aż poczułam pulsujący ból w głowie. Za szybą panowała istna ciemność i głucha cisza, przerywana jedynie szelestem liści, poruszanych wiatrem. Nie dostrzegłam niczego, więc wstałam i zaczęłam podchodzić do okna. Nagle otworzyło się z hukiem, wpuszczając do pokoju chłodny podmuch powietrza i kilka suchych liści. Zakryłam twarz ręką, czekając aż przejdzie. Gdy znów odsłoniłam oczy, zauważyłam jakiś ruch na drzewie. Podbiegłam do okna i spojrzałam jeszcze raz, mrużąc oczy, lecz nic nie zauważyłam. Zamknęłam je i zasłoniłam żaluzje. Z całą pewnością nie zdawało mi się. Byłam święcie przekonana, że coś mnie obserwowało. Odgoniłam od siebie te myśli. Uznałam, że mój umysł był zbyt zmęczony, żeby teraz nad tym rozmyślać. Odwróciłam się w stronę łóżka i ujrzałam całkowitą ciemność przed sobą oraz...
Dwie pary czerwonych oczu wpatrzonych w moje.

Rozdział 7

Obudziwszy się, poczułam intensywny zapach miętowego szamponu. Otworzyłam oczy i zorientowałam się, iż znajduję się na plecach Justina a on sam powoli idzie po chodniku, kierując się pewnie w stronę mojego domu. Musiałam go nieźle przestraszyć moim omdleniem. W sumie, być noszoną przez chłopaka to trochę niekomfortowe uczucie, ale nawet przyjemne. Gdyby ktoś mnie tak nosił od domu do szkoły, kiedy zaczynają się poranne zajęcia to ja bardzo chętnie!
Wtuliłam swoją twarz we włosy Justina powoli i delikatnie, nie chcąc, by zorientował się, że śpiąca królewna już się obudziła. Nie chciało mi się iść to stwierdziłam, że go jeszcze trochę powykorzystuje. Poczułam na policzku miękkie włosy, które zaczęły mnie łaskotać. Nagle zaczerwieniłam się. Co ja właśnie robię? Przytulam się do chłopaka, którego ledwo co znam. Podniosłam głowę i spojrzałam przed siebie, żeby zobaczyć ile jeszcze do mojego domu.
- Mogłabyś przestać się wiercić? - Usłyszałam spokojny głos Justina i omal nie spadłam mu z pleców z zaskoczenia.
- Jezu, nie strasz mnie! - Wrzasnęłam, oblewając się zimnym potem. Miałam za dużo wrażeń jak na dziś. - Skąd wiedziałeś, że już nie śpię?
- Przestałaś chrapać. - Zaśmiał się, a ja spaliłam ponownie buraka.
- Bardzo śmieszne. - Burknęłam, odwracając głowę.
Zapadła cisza. Szliśmy tak w ciemnościach, rozświetlaną jedynie światłem latarni ulicznych. Wiał lekki wietrzyk, który rozwiewał nam włosy. Żałowałam, że nie związałam ich tak jak zazwyczaj, bo non stop musiałam je sobie poprawiać, bym mogła cokolwiek widzieć. Spojrzałam do góry wprost w rozgwieżdżone niebo. Tysiące białych punktów mieniło się nad nami. Gdzieś w oddali przesuwała się satelita, mrugając światłem. Uśmiechnęłam się rozmarzona nad pięknym widokiem. Marzyłam, że kiedyś znajdę się na polance, w nocy, położę się na miękkiej trawie i zapomniawszy o problemach, zasnę pod nocnym niebem, a gwiazdy będą nade mną czuwać. Niestety teraz, kiedy moje życie obróciło się o 180 stopni, mogę o tym zapomnieć.
- Eli?
- Tak? - Spytałam, przywrócona na ziemię z moich jakże inteligentnych rozmyślań.
- Powiesz mi o co chodzi?
Westchnęłam. Obiecałam mu to, poszedł ze mną i na dodatek zamiast mnie zostawić to wziął mnie na plecy i jeszcze chciał zanieść do mojego domu. Czułam, że powinnam mu się odwdzięczyć, mówiąc prawdę.
- Obiecasz, że nie uznasz mnie za wariatkę?
Nagle zsunęłam się z jego pleców na twardą ziemię. Justin odwrócił się i spojrzał na mnie. Miał spiętą twarz, ale poważną.
- Tak.
Jeszcze raz wzięłam głęboki wdech i rzekłam cicho:
- Ja... Widzę rzeczy, których nie powinnam widzieć...
Nastałam chwila ciszy, a Justin zniżył się do mojego poziomu i przybliżył twarz, tak, że prawie stykaliśmy się nosami. Poczułam rumieńce, obawiając się co chce zrobić.
- Podglądasz chłopaków?
Podskoczyłam z piskiem.
- Co?! Nie takie rzeczy miałam na myśli, zboczeńcu!
- Ja jestem zboczeńcem?! Po za ty, jesteś kobietą, więc myślałem...
- Ty już nic nie myśl, bo się spocisz! Bycie kobietą nie obowiązuje mnie do czegoś takiego! A co jakbym była chłopakiem?!
- Zacząłbym martwić się o swoje dziedzictwo!
Po chwili oboje wybuchnęliśmy śmiechem, czerwoni z zawstydzenia, ale rozbawieni do łez. Przechodni brali nas pewnie za pijanych licealistów, którzy postanowili się trochę zabawić w weekend. Natychmiast omijali nas szerokim łukiem lub przechodzili na drugą stronę. Gdy udało nam się przywrócić oddech i rozsądek, przestaliśmy się śmiać.
- No więc, co miałaś na myśli? - Spytał już ciszej, patrząc na mnie.
- Justin, ja widzę.... - Zamilkłam. Nagle zerwał się silny wiatr, ale nie taki jak na cmentarzu. Pociągnął za sobą liście i pchnął mnie lekko w stronę chłopaka zachęcająco - widzę duchy.

Rozdział 6

- Eli, coś nie tak? - Spytał Justin, zaskoczonym tym, że nie weszłam jeszcze na teren cmentarzu.
- Boję się. - Szepnęłam z przerażeniem.
Dopiero teraz do mnie dotarło jak strasznie się bałam. Wszystkie dusze patrzyły w moją stronę i przeszywały spojrzeniami na wskroś. Czyli to jest prawda? Ja jednak widziałam duchy? Co to może oznaczać i jakim cudem to się dzieje? Jeden z nich podszedł bliżej, a ja wstrzymałam oddech. Widziałam jak otwiera usta i wypowiada słowa, które mrożą mi krew w żyłach:
"Biegnij"
Zaczęłam się wycofywać, czując dreszcze na plecach. Wtedy poczułam jak czyjaś ciepła dłoń łapie mnie za moją i przyciąga bliżej.
- Skoro się boisz to po co tu przyszłaś? - To był Justin. Uśmiechnął się zawadiacko.
Miał rację. Nie dość, że zbłaźniłam się przed nim, to jeszcze nie miałam odwagi spojrzeć prawdziwe w oczy. Tak po głębszym zastanowieniu, cała sprawa z duchami zaczęła się odkąd przeszłam operację. Czy to możliwe, że ten chłopak również widział duchy? Albo gorzej, może właśnie z tego powodu umarł... Odganiałam od siebie taką myśl i skupiłam się na wcześniejszym stwierdzeniu. Zmusiłam się do ponownego spojrzenia w stronę duchów, tym razem przymykając prawe oko. Grupa samotnych białych dusz zniknęła, zostawiając puste, spowite w ciemnościach cmentarzysko. Czyli miałam rację. Odpowiedzialne za to, że widzę duchy jest moje oko. Uchyliłam powieki i znów zobaczyłam te istoty. Przestały na mnie patrzeć, część zaczęła chować się i przenikać do własnych nagrobków a część siedziała na ławkach i dyskutowała. Zachowywali się jak ludzie, którzy miło spędzają czas. To ja wymyślałam, że są żądne zemsty i inne głupoty. Oni nadal byli istotami myślącymi, którzy kiedyś mieli rodziny i kochali. Po śmierci ich dusze postanowiły wyjść i poprzypominać sobie swoje miasto. Uśmiechnęłam się, czując ulgę. Jak się w ten sposób myśli, to fakt widzenia duchów nie wydaje się taki straszny. Poczułam uszczypnięcie na dłoni i podskoczyłam.
- Auć!
- O! Obudziłaś się. - Powiedział chłopak, chowając ręce do kieszeni swojej bluzy.
No tak, odpłynęłam na chwilę. Justin usiadł na ławce i gestem zaprosił mnie, żebym zajęła miejsce obok niego. Tak zrobiłam. Nastała chwila ciszy, podczas której zaczęłam przyglądać się duszom. Niektóre płakały przytulając się nawzajem, inne śmiały się i wesoło spędzały czas.
Właśnie. Czas. Czym czas jest dla duchów, które nie mając swojej materialnej "powłoki" wędrują po świecie, nie martwiąc się niczym. Nie spieszą się, nie muszą jeść i załatwiać swoich innych potrzeb fizjologicznych. Jedyne co robią, to śpią i chodzą. Taki nieustanny bieg życia, a raczej nieżycia. Naprzeciwko nas był wysoki pomnik, a wokół niego rozciągał się mały staw. Duchy dzieci bawiły się w nim, wkładając ręce do wody i chlupocząc nią. Zastanawiałam się kiedyś, skoro duchy to niematerialne istoty to czemu potrafią coś wziąć do ręki? Poczytam o tym w necie. Skoro i tak będę miała z nimi do czynienia, to muszę wiedzieć o nich jak najwięcej.
- Słyszysz? Coś w wodzie się chyba porusza. - Rzekł po dłuższej ciszy Justin, patrząc w miejsce, gdzie bawiła się dwójka dzieci. Oczywiście on ich nie widział.
- To tylko ryby. - Odparłam, próbując zmyć jego wątpliwości.
- Taa, a w ogóle - zaczął niepewnie. - Co z naszą obietnicą?
Ups, no tak. Byłam tak zajęta wyszukaniem osoby towarzyszącej, że zupełnie zapomniałam, iż miałam Justinowi wyjaśnić moje zachowanie. Musiałam szybko coś wymyślić. Zaczęłam przygryzać wargę, gdy usłyszałam stanowcze słowa chłopaka:
- Nie kłam.
- Hę?
- Nie kłam.
- Nie wiem o co Ci chodzi. - Spróbowałam na szybko coś wymyślić, ale nie potrafiłam. Byłam zawsze kiepską kłamczuchą. - Nic przecież jeszcze nie powiedziałam...
- Jak chcesz skłamać lub się denerwujesz, przygryzasz wargę. - Odparł, spojrzałam na niego zdziwiona, lecz on spokojnym tonem kontynuował: - Zauważałem to na lekcjach. Gdy byłaś o coś pytana zawsze przygryzałaś wargę. Można to nawet zauważyć i bez tego, bo masz lekko spuchniętą.
Dotknęłam palcem miejsca, które zazwyczaj przygryzałam. Faktycznie miałam opuchnięte, ale nigdy nie zwracałam na to uwagi.
- No więc, powiesz mi o co chodzi?
Spuściłam głowę i wzięłam głęboki oddech. Co mam innego zrobić niż mu powiedzieć prawdę?
- Justin, pewnie mi nie uwierzysz, ale... - Przerwałam nagle, czując jakieś dziwne uczucie w środku. Przeszły mnie dreszcze i miałam wrażenie, że zaraz coś się wydarzy. Rozejrzałam się po cmentarzu, ale prócz dusz nic dziwnego nie zobaczyłam, więc kontynuowałam - Ja bardzo się boję pielęgniarek...
W sumie to nie kłamałam. Odkąd miałam tamte dziwne spotkanie z pielęgniarką to unikam raczej z nimi styczności. Po za tym pielęgniarka w naszej szkole jest walnięta. Jak wpuszcza ucznia do swojego gabinetu to zamyka drzwi na klucz. Pacjent wychodzi zawsze jakiś taki... spokojny. Nie ważne co mu się stało, wychodzi po 15 minutach i jest oazą spokoju. Nauczyciele uważają, że ona ma po prostu talent, a ja uważam, że ma coś nie tak z głową...
Justin patrzył na mnie przez chwilę, po czym wstał i zaczął iść w stronę wyjścia.
- Hej, dokąd idziesz?! - Wrzasnęłam, a duchy spojrzały w naszą stronę zaciekawione.
Stanął i odwrócił się w moją stronę.
- Obiecałaś mi, że powiesz prawdę. Jeśli nie chcesz to było mi po prostu powiedzieć, a nie kłamać w żywe oczy! - Odparł mierząc mnie wściekłym spojrzeniem. Potem jednak spuścił głowę i znów zaczął powoli odchodzić.
Poczułam się strasznie głupio. Justin nie zasłużył na kłamstwo. Lecz co dobrego by wyszło, gdybym powiedziała mu prawdę? "Hej, widzę duchy". Przystanek do psychiatryka niedaleko Elizabeth, chodź, zaprowadzę Cię...
Teraz wszystko mi jedno. Jeśli skłamię, będę miała wyrzuty sumienia, jeśli powiem prawdę uzna mnie za wariatkę. Raz kozie śmierć!
Wstałam i podbiegłam do niego, chwytając go za bluzę.
- Justin, ja...
Nagle zerwał się potężny wiatr. Oboje zgarbiliśmy się, chowając twarze. Usłyszałam stłumione krzyki i znów poczułam to dziwne uczucie. Odwróciłam się powoli w stronę dusz. Zobaczyłam koszmarny obraz. Wszystkie duchy zostały zbierane przez wichurę, niektóre próbowały się chwycić czegokolwiek, ale ich wysiłek był na darmo. Rozpływały się z krzykiem i zostawały siłą wciągnięte do swoich nagrobków.
Odezwał się ponownie głos w mojej głowie, tym razem bardziej przerażony i zburzony:
"Uciekaj!"
Zaczęłam się trząść ze strachu. Przeraźliwe wycie i krzyki rozbrzmiewały w moim umyśle. Chciałam im pomóc, uwolnić z tej męki, ale nawet nie wiedziałam co mam zrobić. 
I wtedy ujrzałam jego.
Wysoka sylwetka mężczyzny, stojącego na czubku pomnika. Jego czarna szata powiewała na silnym wietrze, w którym niknęły ostatnie poświaty duchów. Miał bladą cerę, czarne falujące włosy i czerwone oczy, które napotkały moje spojrzenie. Poczułam się taka mała i bezbronna. Mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem.
Czułam bijącą od niego zgrozę i zło. Przerażał mnie. Wiedziałam, że ma coś w sobie co jest zupełnym przeciwieństwem mojego wnętrza. Bałam się, jednak zapragnęłam go zobaczyć z bliska. W ciemnościach przy słabym oświetleniu cmentarza nie widziałam go dokładnie. Uniósł rękę, a wiatr nagle przycichł. Opuścił ją powoli, nadal bacznie mnie obserwując.
- Kim jesteś? - Spytałam cicho, wyprostowując się.
Justin stanął obok mnie, patrząc w kierunku pomnika na czarną postać. On też go widział? Chyba jednak nie. Był zdezorientowany i po chwili rozejrzał się dookoła. Jednak ja i nieznajomy wciąż mierzyliśmy się spojrzeniami.
Nagle mężczyzna rozpłynął się w powietrzu, zostawiając lekki podmuch wiatru, który rozwiał moje włosy.
- Eli, co to było? Nie zapowiadali dzisiaj takiego wiatru... Eli, w porządku?
Zachwiałam się i upadłam, wprost w wyciągnięte ramiona Justina niczym bezwładna lalka. Poczułam jak opuszczają mnie wszystkie siły, a ja sama powoli odpływam. Spróbowałam zachować świadomość, ale ciemność przysłoniła mi widok a ja straciłam przytomność.

Rozdział 5

- Justin? Co Ty tu robisz? - Spytałam zaskoczona jego obecnością. - Tym bardziej jestem ciekawa skąd wiesz gdzie mieszkam...
Wpuściłam chłopaka do środka. Można by tak powiedzieć. Po prostu wszedł, a ja nie chcąc się z nim zderzyć, przepuściłam go i zamknęłam drzwi. Rozpuściłam włosy i znowu związałam. Lubiłam je, ale wkurzało mnie jak mi się plątały lub przypadkiem zahaczałam nimi o coś.
- Pamiętasz jak ktoś Wam zdemolował skrzynkę na listy? - Zapytał, oddalając się ode mnie, ale uważnie obserwując.
- Taaak, moja mama wybiegła z wałkiem, w szlafroku i ręczniku na głowie. Zaczęła gonić tego gościa, aż w końcu zatrzymała ją straż miejska. - Zaśmiałam się, przypominając sobie moją mamę w obecności dwóch panów przyprowadzających ją do mieszkania. - A co to ma do rzeczy?
- Eee... no bo to ja rozwaliłem Wam tą skrzynkę... - Odparł, podnosząc ręce w geście obronnym. Na chwilę zamilkł, patrząc na mnie uważnie. - Stąd wiedziałem, gdzie mieszkasz.
Wzięłam głęboki wdech i wypuściłam powietrze, czując pulsującą żyłkę na czole.
- To byłeś tym gnojkiem przez którego nie dostałam swojej paczki?! Chodź tu! Zabiję Cię! - Wrzasnęłam i zaczęłam go gonić, a on zaczął biegać po moim domu.
Oczywiście więcej miałam z tego zabawy niż wściekłości. Nie wiem czemu, ale gdy patrzyłam na jego roześmianą i jednocześnie przerażoną twarz od razu polepszał mi się humor. Dopóki znowu się nie potknęłam...
Już miałam runąć na podłogę między stolikiem do kawy a szeroką kanapą, gdy złapał mnie Justin.
- Ty masz coś z głową, że się cały czas wywracasz? - Skomentował mój drugi już upadek w tym dniu. Zaczął się śmiać.
Ja poczułam rumieńce na twarzy i spuściłam wzrok, kryjąc zażenowanie. Justin widząc moją reakcję, przypomniał sobie, że nadal trzyma mnie w swoich objęciach i natychmiast wypuścił. Jego policzki również poróżowiały.
Ogarnąwszy się, zrobiłam mu sójkę w bok, a ten zgiął się z bólu.
- Za co?
- Dobrze wiesz za co. - Uśmiechnęłam się złośliwie. - Tak właściwie, to po co tu przyszedłeś?
Walnął się na kanapę i zamknął oczy. Ja stanęłam naprzeciw jego, oczekując na odpowiedź. Powinnam zaproponować herbaty czy coś. Przecież wypadałoby. Jednak z mojej perspektywy to Justin w tym wypadku to raczej włamywacz niż gość. Nie dam mu tej przyjemności. Kopnęłam go lekko w nogę, by przypomnieć, że nadal czekam na odpowiedź. On podrapał się po głowie i odparł:
- Chciałem Ci przynieść plecak, który zostawiłaś w klasie. - Wskazał na moją torbę, która leżała samotnie w przedpokoju. Nawet nie zauważyłam, kiedy ją tam postawił. - Po za tym, chciałem, żebyś wyjaśniła mi swoje zachowanie. Czemu tak nagle uciekłaś? Boisz się pielęgniarek? - Chciałam zaprotestować, ale mi przerwał - Żadnych sprzeciwów, nie przylazłem taki kawał drogi, żebyś mi teraz powiedziała coś w stylu "To nie Twoja sprawa". Chcę to wiedzieć i to już, bo...
- Okej.
- Okej? - Spytał zdziwiony, nie spodziewając się takiej odpowiedzi.
- Okej, powiem Ci o co chodzi. - Założyłam ręce na piersiach. - Ale pod jednym małym warunkiem.
Przysunął się bliżej na znak, że słucha.
- Pójdziesz ze mną jutro na cmentarz wieczorem.
Zapadła grobowa cisza. Zaczęłam obgryzać wargę z nerwów. Pewnie weźmie mnie za wariatkę. Mimo wszystko, muszę przyznać, że jest jedyną osobą, którą mogę o oto zapytać. nigdy nie powiedziałabym tego na głos, ale taka jest prawda. Chociaż, ostatnio nawet nieźle się dogadujemy i myślę, że jego obecność doda mi otuchy. Miałam spuszczoną głowę, by nie patrzyć na jego reakcję.
- Obiecujesz? - Usłyszałam jego głos. Wstał z kanapy i podszedł jeszcze bliżej, tak, że widziałam czubek jego czerwonych converse'ów. Podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy, powoli kiwając głową. - Super, w takim razie do zobaczenia o ósmej jutro. - Uśmiechnął się.
- Hę? Aż tak Ci zależy? - Spytałam, widząc jak kieruje się w stronę wyjścia.
Uchylił drzwi, stojąc tyłem do mnie. Poczułam jak letni wietrzyk wpada do mieszkania, wprawiając w ruch karteczki na stole.
- Tak. - Odparł i opuścił mój dom.
* * *
Następnego sobotniego ranka wstałam pół żywa. Ziewnęłam przeciągle, nadal mając zamknięte, a raczej sklejone oczy. Po omacku szukałam telefonu, aż natknęłam się na coś okrągłego, ciepłego i... włochatego? WŁOCHATEGO?! Pisnęłam ze strachu i sturlałam się z łóżka wprost na podłogę. Poczułam jak wszystko mi pulsuje i mimowolnie jęknęłam. Do pokoju weszła moja mama i spojrzała na mnie zdziwiona.
- Skarbie, co Ty wyprawiasz?
Podniosłam głowę i spojrzałam na miejsce, gdzie dotknęłam tego czegoś. Na moim biurku siedział kot. Był biały w brązowo-czarne ciapki i miał zaróżowiony nosek. Mój strach zmienił się w cukrzycę. Wstałam szybko i podbiegłam do zwierzęcia w celu pogłaskania go. Kot od razu oddał się pieszczocie, ocierając głowę o moją rękę i mając zadowolenie na mordce.
- Znalazłam go dzisiaj jak wracałam ze sklepu. Nie wyglądał na chorego, ale był smutny, więc go wzięłam ze sobą. - Usłyszałam jak mruczy.
- Co na to tata? - Spytałam, przypominając sobie, że przecież tata ma alergię na sierść zwierząt. Trochę mu współczułam, bo kochał koty, ale prędzej by je obsmarkał niż przytulił.
Mama położyła palec na ustach i puściła do mnie oczko. W takich sytuacjach oznaczało to, że albo jakoś to załatwi rozmową, albo ojciec nie ma nic do gadania i musi zaakceptować fakt, iż będzie musiał spać z chusteczkami.
Kot zeskoczył z biurka, otarł się o nogi mojej mamy i wyszedł. Wzruszyłam ramionami i poszłam do łazienki. Po orzeźwiającym prysznicu, ubrałam się w krótkie spodenki z wytarciami na przodzie oraz błękitną bokserkę. Tym razem rozpuściłam włosy, dając im trochę swobody i poczłapałam na dół. Poczułam zapach smażonej jajecznicy i usiadłam przy stole.
- Tata do której dzisiaj pracuje? - Spytałam mamę, która nakładała kotu jedzenie. - A w ogóle, jak on się nazywa?
Mama spojrzała na mnie.
- Tata wraca po drugiej, a imię kota stwierdziłam, że nadasz Ty. - Uśmiechnęła się.
- Jej, dzięki! Zastanowię się. - Odwzajemniłam uśmiech.
Po zjedzonym śniadaniu powiedziałam mamie, że wychodzę z kolegą wieczorem. Uciekłam na górę unikając pytań mojej mamy, co będziemy robili i o jakiego kolegę mi chodziło. Odpaliłam komputer w celu poszukania jakiś oryginalnych imion dla kota. Armani... Bonifacy... Majonez? Kto przy zdrowych zmysłach nazywa kota - Majonez? Boże... Neo wydało mi się sympatycznym imieniem, więc je wybrałam. Zadowolona ze swego wyboru, weszłam na facebooka zobaczyć co się dzieje na świecie.
I tak cały dzień spędziłam na fb pisząc z Olivią i śmiejąc się z tego co moi znajomi udostępniają na swojej tablicy. Gdy nadszedł wieczór postanowiłam się przebrać i poczekać w spokoju na Justina. Nie wiedząc czemu zaczęłam się trochę denerwować. Nie tylko z faktu, iż dowiem się czy moje doświadczenia z duchami są prawdą, ale również tego, że będę na cmentarzu... w ciemnościach... i w dodatku z Justinem. Ale lepiej z nim, niż w ogóle. Usłyszałam dzwonek, pożegnałam się z rodzicami, którzy właśnie dyskutowali o Neo i wyszłam na spotkanie z Justinem. Poszliśmy prosto na cmentarz, praktycznie się do siebie nie odzywając, gdy stanęłam przed bramą osłupiałam ze strachu. Moje serce zabiło szybciej a po plecach przeszły dreszcze. Chłopak zatrzymał się, patrząc na mnie wyczekująco. Pewnie, bo on nie widział tego co ja...
Ogromnej grupy sunących się po ziemi i obserwujących mnie duchów...

Rozdział 4

Siedziałam w klasie na lekcji mojej wychowawczyni. W ogóle nie słuchałam tego co mówi. Czułam się wyprana z jakichkolwiek emocji. Miałam naprawdę złe samopoczucie. To co widziałam dzisiaj... Nawet nie wiem, co o tym myśleć. To wszystko było jakimś porąbanym snem, z którego chciałam się jak najprędzej wybudzić. Jednak szczypanie się nie dało mi zbyt wiele, poza drobnym ukłuciem.
- Elizabeth, dobrze się czujesz? - Do mojej ławki podeszła nauczycielka. Z troską przyjrzała się mojej zmęczonej twarzy.
- W sumie to średnio... - Odparłam masując skronie.
Kobieta skinęła głową ze zrozumieniem.
- Justin, zaprowadź koleżankę do pokoju pielęgniarskiego.
Aż się skrzywiłam. Dlaczego akurat on? Bóg mnie chce jeszcze pokarać? Nie miałam zamiaru iść z tym debilem. Nawet nie miałam zamiaru iść do pielęgniarki. No, ale przy nim nie mogę zwiać. Cholera.
Chłopak wstał i podszedł do mnie. Jednak zręcznym krokiem wyminęłam go i poszłam w kierunku drzwi. Pech chciał, że zaplątałam się nogą w pasek czyjejś torby i potknęłam się. Złapałam się oparcia krzesła i wyprostowałam. Poczułam jak wiele osób patrzy na mnie, ukrywając śmiech i docinki. Spuściłam głowę z zażenowania i wyskoczyłam czym prędzej z sali. Zaraz za mną pojawił się Justin. Już szykowałam się na śmiech i tym podobne, lecz chłopak zrównał się krokiem z moim i po prostu szedł w ciszy obok. Nawet się nie uśmiechał. Mogłabym powiedzieć, że był smutny. Zrobiło mi się go żal, ale przypomniałam sobie co mi zrobił i moje współczucie się rozpłynęło.
Kątem oka przyjrzałam się mu z zaciekawieniem. Miał piwne, ciemne oczy, które patrzyły w dół, nie chcąc spojrzeć na mnie lub przed siebie. Zwróciłam też uwagę na jego burzę brązowych włosów. Mimo, że były w lekkim nieładzie dodawało mu to jednak uroku. Tak, zdecydowanie był również wyższy ode mnie o jakieś 15 centymetrów co mnie trochę irytowało.
- Elizabeth?
Jego głos przywrócił mnie na ziemię.
- Co?
Nagle zatrzymał się nadal ze wzrokiem spuszczonym w dół. Stanęłam kilka kroków dalej od niego.
- Ja chciałem...
- Jeśli masz zamiar mnie przepraszać, bo Ci rodzice kazali, to daruj sobie - Przerwałam mu. Przeprosiny na nic się nie zdadzą, a tym bardziej takie na pokaz.
- Nie, moi rodzice ogólnie mają to w dupie co się stało. - Poczułam wzbierającą się we mnie wściekłość. - Tak właściwie to chciałem Cię przeprosić z własnej woli. - Wziął głęboki wdech. - Lecz i tak nie ma to sensu, skoro już po wszystkim.
Poczułam niepewność w jego słowach. Miałam wrażenie, że boi się ze mną o tym rozmawiać. Boi się mojej reakcji. Z jednej strony poczułam się dumna, że mam taką przewagę, a z drugiej strony jednak zrozumiałam, że on naprawdę żałuje tego co się stało.
- Faktycznie, jest już po wszystkim. - Podeszłam bliżej. - Więc może zapomnimy o tym i zaczniemy od nowa? - Wyciągnęłam rękę na zgodę i uśmiechnęłam się lekko.
Co ja odwalam?! Jezu kochany, teraz to już całkowicie czuję się jak w podstawówce! Ręka na zgodę? Co mi odwaliło...
Chłopak również trochę się zdziwił. Spojrzał na mnie a potem na moją wyciągniętą rękę i zachichotał. Poczułam, że moje policzki robię się purpurowe i natychmiast się odwróciłam.
- Czego rżysz? - Zapytałam zdenerwowana.
- Nic, po prostu przypomniałem sobie czasy z dzieciństwa. - Po tym opanował się i rzekł - Jestem Justin, a Ty?
Poczułam nagły przypływ ciepła. Odwróciłam się i spojrzałam mu w oczy.
- Elizabeth. - Odparłam - Ale mów mi Eli, nie lubię jak ktoś zwraca się do mnie pełnym imieniem.
- Dobrze, Eli. - Uśmiechnął się promiennie.
Miał ładny uśmiech. Gdy nie był wśród swoich znajomych zachowywał się zupełnie inaczej, jak dorosły i miły chłopak. Znowu się zarumieniłam.
Chwilę tak postaliśmy, gdy zauważyłam, że coś mignęło mi przed oczami. Spojrzałam w dal korytarza i zobaczyłam jakiego ucznia, który cicho szedł do klasy. Nie poznałam go a przecież trwały lekcje. Nie powinien być na korytarzu.
- Hej! Kim jesteś? - Wydarłam się na korytarz, a Justin zerknął tam gdzie patrzyłam.
Chłopak odwrócił głowę, ale nie odpowiedział. Ku mojemu zdezorientowaniu zamiast otworzyć drzwi, po prostu... przenikł przez nie. Wybałuszyłam oczy i cofnęłam się do tyłu.
- Coś nie tak, Eli? - Spytał Justin.
Nie zdawało mi się. On naprawdę przeszedł przez te drzwi jakby był rzeczą nienamacalną jak powietrze. Przełknęłam ślinę, odwróciłam się i zaczęłam iść szybkim krokiem. Minęłam pokój pielęgniarki, a Justin złapał mnie za rękę.
- Nie pomyliło Ci się coś? Przecież to tutaj.
Wyrwałam dłoń z jego uścisku i zaczęłam biec.
- Przepraszam, ale muszę iść!
Zostawiłam w tyle nawołującego mnie chłopaka i popędziłam w stronę wyjścia.
 
* * *
Gdy znalazłam się wreszcie w domu zrobiłam sobie ciepłej herbaty i położyłam do łóżka. Owinęłam kocem i zgarbiona siedziałam, pijąc napój. Nie wiedziałam co o tym myśleć. Zaczynałam się bać tego wszystkiego. Najpierw na moich oczach samochód potrącił dziewczynę, teraz widziałam chłopaka, który przenikał przez drzwi. Nagle zdałam sobie z czegoś sprawę. Ten mężczyzna w szpitalu. On również był duchem, dlatego pielęgniarka go nie widziała.
- Nie, nie, nie! - Krzyczałam. - O co tu chodzi?
Poczułam się paskudnie, a ciepła herbata nie pomagała. Zamknęłam oczy, ale również nic nie dało. Widziałam cały czas przed sobą twarz tej kobiety wykrzywiającą się z bólu na ulicy. Poczułam łzy, ale szybko je wytarłam. Odłożyłam pusty kubek na biurko i upadłam na łóżko przykrywając się kocem jakby to miało mnie ochronić przed tym co widziałam lub dane będzie mi zobaczyć. Chciałam powiedzieć komuś co się dzieje, lecz doszłam do brutalnej myśli, że nikt mi nie uwierzy. Ani mama, ani tata, Olivia czy nawet rówieśnik z klasy, Justin.
Naszła mnie nadzieja, że może to wszystko jest jedną, wielką bujdą. Może to jednak mi się zdawało. W dzieciństwie oglądałam dużo horrorów i czytałam creepypasty. Od tamtego czasu mam sporo przewidzeń. Może tak naprawdę to wszystko były jakieś halucynacje i mi się tylko zdawało? Podjęłam decyzję, pójdę jutro wieczorem na pobliski mały cmentarzyk i przekonam się czy to prawda. Wiele osób widziało przypadkiem duchy. Może ja jestem taką osobą, która doświadcza zjawisk paranormalnych? To mi trochę podniosło samopoczucie. Lecz na cmentarzyk w życiu nie pójdę sama, nie ma mowy, ale z kim mam pójść? Olivia jest za granicą, rodziców prawie w ogóle nie ma w domu, przyjaciół w szkole w sumie nie mam... tak jestem forever alone, ale co poradzić. Większość osób jakich znam to albo debile cofnięci w rozwoju albo osoby, które mają mnie za dziecko. Gdy tak rozmyślałam, nagle usłyszałam dzwonek do drzwi.
Zerwałam się z łóżka zdziwiona, bo przecież nikogo o tej porze nie powinnam się spodziewać. Otworzyłam. Zaskoczył mnie widok, stojącego i łapiącego oddech Justina...

Rozdział 3

Gdy ujrzałam rodziców od razu do nich pobiegłam i się przytuliłam. Moja mama popłakała się ze szczęścia, a tata czule objął nas i odwzajemnił uścisk. Lekarz przerywając tą cudowną chwilę, oznajmił, że musi koniecznie zrobić kilka badań.
Były one standardowe, jak przy sprawdzaniu wad wzroku. Mnie akurat nic nie dolegało i byłam zadowolona. W momencie, w którym zabieraliśmy się do wyjścia, ukłoniłam się i podziękowałam doktorowi. Uśmiechnął się tylko i odparł, że to tylko jego obowiązek.
W podskokach wyszłam ze szpitala i nabierając głęboko powietrza w płuca, westchnęłam. Tanecznym krokiem wsiadłam do auta, a zaraz po mnie moi rodzice.
- Boże, jak ja się o Ciebie bałam! Elizabeth, to było straszne! Lekarze zapewniali mnie, że nie będziesz mogła widzieć na to oko! - Opowiadała moja mama. Jej ton głosu świadczył o tym, że strasznie to przeżywała.
- Okazało się jednak, że znalazł się dawca. - Dodał tata.
- Kim był dawca? - Spytałam zaciekawiona. Jak ktoś może dać komuś oko? To niedorzeczne. Słyszałam o oddawaniu nerki, ale oka? Jeszcze jak to była obca osoba. - Nie rozumiem, kto mógłby się zgodzić na coś takiego...
- Cóż, ta osoba akurat nie miała nic do gadania. - Stanął na światłach i odwrócił się do mnie - Dawcą został chłopak, który umarł w momencie, kiedy zostałaś przewieziona do szpitala. Jego rodzina wyraziła zgodę na szczęście na taką operację.
Przełknęłam głośno ślinę. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam i szczerze, nawet mnie ona przeraziła.
- No tak, to wszystko wyjaśnia. - Zaśmiałam się nerwowo.
Przez resztę drogi się nie odzywałam.
Przyjechałam do domu i od razu wzięłam gorącą kąpiel. Czysta i zrelaksowana, położyłam się na łóżku w moim pokoju. Chwyciłam za telefon i zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Olivii. Była za granicą. Wyjechała tam na miesiąc ze względu na rodziców, którzy chcieli urlop spędzić w jakimś przytulnym miejscu.
Odebrała po trzech sygnałach.
- Eli! Ty żyjesz! - Wrzasnęła mi do ucha, a ja się skrzywiłam.
- Tak, wszystko ze mną w porządku.
- Twoja mama do mnie dzwoniła, że miałaś wypadek. Nic więcej mi nie powiedziała. Jezu! Zaczynałam myśleć, że ostatni raz jak z Tobą porozmawiam to będzie moment, w którym pomodlę się do Boga, a przecież jestem ateistką...
Zaśmiałam się.
- Jak widzisz, a raczej słyszysz nic mi nie jest. Miałam wypadek, owszem. Justin wbił mi nożyk w oko... - Zacięłam się na chwilę, przypominając to sobie. Zagryzłam wargę.
- Justin? Ten dupek?! Jezuu, przysięgam, że złożę mu soczystego kopniaka na jego twarzy! - Zagroziła. - Ale to znaczy... że nie masz oka...?
- Co? Niee, mam oko. Swoją drogą to śmiesznie brzmi. - Zaśmiałyśmy się obie. - Dostałam je od takiego chłopaka, który umarł chwilę po tym jak mnie przywieziono na oddział.
- Ach, rozumiem. - Zapadła chwila ciszy, przerywana skrzypieniem mojego łóżka. - To okropne.
-  Wiem - Odparłam. - Wybacz, ale jakoś nie chcę rozmawiać o tym. Po prostu, czuję się niezręcznie.
- No to nie naciskam. Jak jednak będziesz chciała wrócić do tematu to się odezwij. - Uśmiechnęłam się. - A tak z innej beczki, wiesz, że poznałam takiego fajnego chłopaka?
Tak właśnie zaczęła się godzinna pogadanka. Dowiedziałam się, że ma na imię Oliver i pochodzi z tej samej miejscowości co my. Olivia była ucieszona tym faktem. Codziennie się widywali i szli na plażę, popływać. Przy opowiadaniu jak wygląda zaczęła mi się rozpływać z zauroczenia. Ja czasami chichotałam z jej opisów.
Skończyłyśmy gadać, jak moja mama zawołała mnie na kolację. Stwierdziłam, że zjem ją w moim pokoju i poobrabiam lekcje, które wysłała mi wychowawczyni.
Nad ranem obudziłam się z policzkiem przytkniętym do zeszytu. Podniosłam głowę, od której odkleiła się strona moich notatek i spojrzałam na godzinę. Miałam półgodziny do wyjścia. Zerwałam się w pośpiechu, zrzucając przypadkiem długopis. Po umyciu się i zjedzeniu śniadania, poszłam się spakować. Już byłam gotowa, kiedy przypomniałam sobie, że trzeba się ubrać. Podeszłam do szafy i wyjęłam czyste ubrania. Zarzuciłam czarny mundurek z logiem szkoły na ramiona i stanęłam przed lustrem. Związałam moje długie czarne włosy w koński kucyk. Spojrzałam w swoje odbicie, a dokładnie w te jedno fioletowe oko. Podobało mi się. Nie wiem czemu, ale czułam jakby moje całe życie z powodu tej operacji miało nagle ulec całkowitej zmianie.
Idąc do szkoły, cały czas masowałam pulsujący kark, który był wynikiem niedobrego spania. Zmrużyłam oczy, czując promienie słońca, jednocześnie po moim ciele rozeszło się przyjemne ciepło.
Z daleka zobaczyłam, że na przejściu, które będę musiała pokonać pali się zielone światło. Kilka osób zaczęło przechodzić, a ja stwierdziłam, że może uda mi się przejść, więc pobiegłam.
Zwróciłam uwagę na zadziwiający tatuaż dziewczyny. Może trochę starszej ode mnie. Wokół szyi miała czarny okrąg, jakby łodygi z kolcami. Miałam wrażenie, że z czasem ciemnieje, ale mogło mi się wydawać. Zapaliło się czerwone. Przystanęłam, lecz ta dziewczyna nadal szła przed siebie, gadając przez telefon. Nagle usłyszałam klakson, pisk opon i głośny huk. Widziałam to tak, jakby działo się w zwolnionym tempie. Kierowca tira wciskał gwałtownie hamulec, lecz było za późno. Dziewczyna dosłownie rozpłaszczyła się na ogromnej masce ciężarówki, po czym została odrzucona dziesięć metrów w tył. Sunąc się po betonie zostawiła krwawe ślady. Nogi miała powykręcane w różne strony i skręcony kark.Słyszałam jej krzyk.
A ja stałam. Zaczęłam się trząść. Kierowca tira wysiadł i natychmiast pobiegł do kobiety. Zaczął krzyczeć coś do innych, by zadzwonili po pomoc. Patrzyłam na ciało dziewczyny, z której coraz szybciej uchodziło życie. Widziałam to wyraźnie. Jej krąg bardzo szybko robił się ciemniejszy i zaczął rozprzestrzeniać się po jej kończynach. Nie zdawało mi się, a to na pewno nie był żaden tatuaż.
 Odwróciłam się i zaczęłam biec. Do szkoły się spóźnię, ale chciałam jak najszybciej uciec. Bałam się tego co tam ujrzałam i o czym to świadczyło...

Rozdział 2

Biel.
Wszędzie widziałam biel, przewijane nade mną światła i twarze ludzi, których nie znałam. Słyszałam głośne rozmowy, ale nie potrafiłam rozróżnić słów. Nic nie czułam. Jakbym była tylko lekkim liściem, który unosi się na wietrze. Potem dopiero zrozumiałam co się dzieje.
Byłam w szpitalu, przewożona na salę operacyjną. Przypomniawszy sobie całe zajście przed szkołą już wiedziałam co będę miała operowane. Chciałam płakać, ale nie mogłam. Leki i zastrzyki jakimi mnie nafaszerowali sprawiały, że mimo iż byłam przytomna to miałam wrażenie, że duchem odeszłam od ciała. Zaczęłam rozpoznawać twarze ludzi. Widziałam moją zapłakaną mamę i zdenerwowanego tatę. Krzyczał coś na moją nauczycielkę, która również tutaj była. Chciałam ująć dłoń mojej mamy, żeby ją uspokoić i powiedzieć, że wszystko gra, ale znowu ciemność przesłoniła mi widok...
Obudziłam się. Podniosłam ciało gwałtownie z nadzieją, że to tylko koszmar i właśnie zaspałam do szkoły. Lecz głęboki ból w okolicy oczodołu przypomniał mi okrutną prawdę. Przyłożyłam dłoń do prawej strony twarzy, czując szorstki bandaż pod spodem. Położyłam się ponownie i rozejrzałam dookoła. Byłam w pokoju szpitalnym. Wszędzie biało-miętowe rzeczy i meble. Po prawej miałam duże okno, ukazujące mały i przytulny ogródek. Chciałam dojrzeć więcej z tego krajobrazu, lecz przerwała mi pielęgniarka, wchodząc do mojego pokoju. Gdy zobaczyła mnie, natychmiast podeszła i z troską zapytała:
- Jak się czujesz, Elizabeth?
Potarłam pulsujące skronie.
- W porządku. - Skłamałam. Naprawdę czułam się beznadziejnie.
- Chcesz zobaczyć swoje oko?
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Ciekawość była u mnie przewodnikiem z reguły, ale bałam się tego co mogę ujrzeć. Co jeśli wypadek zmieni całe moje życie między rówieśnikami. Jeśli stanę się pośmiewiskiem, albo nawet gorzej...
Niepewnie skinęłam głową, patrząc na kobietę.
- To chodź, zaprowadzę Cię do łazienki - Uśmiechnęła się. Dodało mi to otuchy.
Wstałam powoli i ruszyłam za pielęgniarką. Wyszłyśmy na korytarz. Mijałam innych pacjentów. Przeszłam obok małego chłopca. Na oko (bardzo śmieszne xD - dop. autora) może ośmiolatek. Szedł w obecności wysokiej kobiety, prawdopodobnie jego mamy. Dopiero teraz zobaczyłam co mu dolega. Drugą część twarzy, miał ciemną i pomarszczoną. Wokół jego oczodołu odrywał się naskórek, a gdzie indziej nie było widać skóry. Poczułam cisnące się łzy. Co ten chłopiec ma powiedzieć. On już do końca życia będzie miał zdeformowaną twarz. To okropne, że takie wypadki przytrafiają się nawet niewinnym dzieciom, a potem w przyszłości cierpią z tego powodu.
Szłam dalej, kiedy pielęgniarka nagle skręciła do damskiej toalety. Poszłam za jej śladem. W środku nikogo nie było. Podeszłam do lustra i się skrzywiłam. Moje czarne włosy były potargane i tłuste. Wory z powiek świadczyły o niewyspaniu się. Skórę miałam bladą i wysuszoną. Tak, mam problemy z cerą, ale teraz to wyglądałam jeszcze gorzej niż zwykle. Brzydziłam się sobą. Próbując ułożyć szopę na mojej głowie, pozwoliłam, aby pielęgniarka zaczęła zdejmować opatrunek.
- Gotowa? - Spytała z lekkim uśmiechem, trzymając bandaż z tyłu, żeby nie spadł.
Wzięłam głęboki oddech i wypuściłam powietrze ze świstem.
- Tak. - Odparłam pewnie i spojrzałam przed siebie wprost na moje okropne odbicie.
Bandaż opadł, ukazując prawą stronę twarzy. Zamurowało mnie.
Po lewej stronie miałam błękitną tęczówkę, a po prawej fioletową. Niczym fiołki podczas wiosny. Miałam wrażenie, że te kolory komponują się ze sobą. Zamrugałam kilka razy. Pomimo drobnego bólu jaki odczuwałam w okolicy oczodołu, poczułam radość. Radość, że widzę. Na jedno i na drugie oko. To było niesamowite uczucie. Łzy same popłynęły mi po zmęczonych policzkach. Odwróciłam się i nie kryjąc szczęścia przytuliłam do pielęgniarki. Chyba ją tym zaskoczyłam, ale po chwili odwzajemniając uścisk, zaczęła gładzić mnie po głowie.
- Nie boli Cię nic, Elizabeth? Nie masz problemów z zamykaniem oka? Lub...
- Nie! Czuję się naprawdę wyśmienicie. - Odparłam entuzjastycznie. Moje życie znów nabrało kolorów, dosłownie i w przenośni. Miałam wrażenie, że szybko zapomnę o tym wypadku, a do koloru mojego oka się przyzwyczaję. Spojrzałam na pielęgniarkę. Miała niepewny wyraz twarzy. Jakby była czymś zmartwiona, ale nie zwróciłam na to uwagi.
Wyszłyśmy z toalety i udałyśmy się w stronę gabinetu pana doktora, który miał zrobić jeszcze kilka oględzin i badań. Miałam także zobaczyć się z moimi rodzicami, którzy cierpliwi czekali na moją pobudkę. Idąc długim korytarzem, zauważyłam nagle niskiego mężczyznę, który szedł prosto na mnie. Nie wiem skąd się tam wziął, ale gwałtownie zboczyłam na bok, żeby na niego nie wpaść. Za to przypadkiem zderzyłam się z pielęgniarką.
- Przepraszam bardzo! - Odparłam z przerażeniem i zawstydzeniem.
- Nic się nie stało. Straciłaś równowagę?
- Nie, ale chciałam ominąć tego Pana.
Pielęgniarka dziwiąc się, stanęła.
- Jakiego Pana?
- No, tego. - Odwróciłam się, chcąc pokazać osobę, o którą mi chodziło. Szedł, a raczej sunął się zgarbiony. Jakby całe życie z niego uchodziło i zostawiał je za sobą.
- Ale... tu nikogo nie ma.
Spojrzałam zdumiona raz na kobietę, a potem znów na mężczyznę. Zaczęłam się zastanawiać, czy ona ma problemy ze wzrokiem, ale nie miała żadnych okularów ani nic, więc o co chodziło?
- Jak to? Przecież tam idzie! - Znów pokazałam jej o kogo chodzi.
Pielęgniarka zmieszała się. Mogłabym powiedzieć, że jej wzrok wyrażał strach i niepewność. Złapała mnie za rękę i ruszyła przed siebie, tłumacząc, że doktor na nas czeka. Nie wiedziałam czemu tak zareagowała. Widziałam tego mężczyznę bardzo wyraźnie. Zerknęłam jeszcze raz w jego kierunku, ale go nie zobaczyłam...

Rozdział 1

- Elizabeth!
Moje imię rozbrzmiało po długim szkolnym korytarzu. Wiedząc, że nie dam rady uciec, odwróciłam się powoli i spojrzałam niewinnie na zmierzającą w moim kierunku nauczycielkę. Zatrzymała się przede mną, stukocząc swoimi obcasami o podłogę. Włosy miała związane w wysoki blond kucyk. Założyła ręce na swoich ogromnych piersiach i westchnęła, budząc we mnie lekkie poczucie winy.
- Czy znowu chciałaś zwiać, panno Elizabeth? - Spytała spokojnym, lecz stanowczym tonem.
Czekając na moją odpowiedź, poprawiła swoje czarne okulary, które zsunęły jej się na czubek nosa.
- Nie rozumiem, dlaczego cały czas unikasz lekcji. Nie wiesz jak ważna jest teraz nauka w liceum? Zwłaszcza na początku? Jeśli chcesz się dostać na dobre studia, musisz być pilną uczennicą...
Mój umysł wyłączył się całkowicie. Nie zwracałam uwagi na wygłaszany przez nią monolog. Słyszałam go już milion razy. Dziwię się, że jeszcze go sobie nie odpuściła. Mój wzrok podążył za chłopakiem z mojej klasy. Z tego co pamiętam, a moja pamięć często szwankuje, miał na imię Justin. Popisywał się przed starszakami. Jak zwykle. Wyciągnął scyzoryk i zaczął gmerać przy szafce woźnego. Moja nauczycielka oczywiście niczego nie widziała, interesowało ją tylko to, że chciałam opuścić lekcje.
- Elizabeth!
Znów spojrzałam na nią, powracając świadomością.
- Zadałam Ci pytanie, czemu opuszczasz lekcje.
- Eee... bo ja... - Moje próby wytłumaczenia się przerwał wrzask woźnego, który zauważył dzieciaki.
Starszaki rozeszli się do klas, a Justin razem z resztą zaczął uciekać. Moja nauczycielka odwróciła się w ich stronę. Wykorzystawszy to, ruszyłam biegiem w kierunku szatni. O tej porze wszyscy byli na przerwie obiadowej w jadalni. Miałam szansę wymknąć się ze szkoły tylnym wejściem i tak też zrobiłam. Zatrzymałam się, żeby zaczerpnąć powietrza. Justin wyszedł za mną i zauważywszy mnie, podszedł.
- Widzę, że znowu zwiewasz, mała.
Przygryzłam wargę ze złości. Może i jestem niska, w końcu 160 cm robi swoje, ale nie cierpiałam jak ktoś zwracał się do mnie w ten sposób.
- A Ty znowu nabawiasz się problemów?
- Pff, jakie problemy... To oni pieprzą ciągle o jakiś durnych zasadach i niebezpieczeństwie... - Mówiąc to wysunął mały nożyk i zaczął nim się bawić. Stojący obok koledzy dokładnie obserwowali jego ruchy.
- Mają rację. Nawet wykałaczka w rękach takiego idioty jak Ty może stać się narzędziem zbrodni... - Odburknęłam z nutą złośliwości.
Gromada znajomych otaczających naszą dwójkę parsknęła śmiechem, a sam Justin poczerwieniał ze złości.
- Ty mała jędzo... - Ruszył szybkim krokiem w moim kierunku.
Na moje nieszczęście potknął się, upadając na mnie... i wbijając mi nożyk.
Poczułam ból w okolicy oczodołu i wrzasnęłam. Lepka maź spływała mi po twarzy i plamiła ubranie moje i Justina. Oderwał się ode mnie z przerażeniem w oczach. Zaczęłam wić się z bólu. Widziałam tylko ciemność i bordową krew. Przyłożyłam dłoń do prawego oka, czując zimny metal wbity głęboko w gałkę oczną. Zaczęłam głośno jęczeć i syczeć z bólu. Nie wiedziałam co się działo, słyszałam wrzaski i nawoływania oraz stukot butów innych uczniów. Wiele spojrzeń wywierało na mnie presję i ogromne nerwy. Straciłam przytomność w momencie, gdy ktoś wziął mnie na ramiona i uniósł. Potem nie czułam już nic...
~Jak na razie tylko krótki pierwszy rozdział, mam nadzieję, że był ciekawy choć troszkę xd
Witam! Oto mój blog, założony z powodu moich pomysłów na jakieś opowiadania związane z anime ale nie tylko. Będę tu zamieszczała nie tylko fanficki, ale również one-shoty i inne długaśne historie. Mam nadzieję, że się spodoba i będzie się miło czytało *^*
A teraz żegnam!